30 listopada 2009

Kitesurfing



Na filipinach trzeba być uważnym cały czas. Nie dlatego, że można przegapić jakiś widok, ale z powodu po prostu kradzieży. Ja już straciłem telefon, przyszła pora na Lise. Usłyszałem tylko okrzyki „STOP, STOP!!!” i zobaczyłem Lise goniąca zaskoczonego zbrodzieniaszka. Sam rzuciłem się w pogoń dowiedziawszy się tylko, że wyjął jej z kieszeni pieniądze. Po krótkim pościgu (bo facet szybki nie był) dogoniłem chama i trochę nim potrząsnąłem. Oddał mi 500, potem kolejne 500 pesos zarzekając się przerażony, że więcej nie ma. Puściłem go. Okazało się, że miał 3000... gdybym tylko wiedział.
Po tej małej przygodzie dojechaliśmy wreszcie do filipińskiej destynacji numer 1 – wyspy Boracay. Dlaczego jest taka słynna? Bo ma długą na ponad 3 kilometry bielutką plaże przyozdobioną palmami, pełno resortów, restauracji mniejszych i większych, koncertów z muzyką na żywo, klubów, sklepów z pamiątkami i pełno atrakcji w postaci wszelakich sportów wodnych, quadów, rowerów górskich , kilkanaście szkół nurkowania i czego tam jeszcze. Mnóstwo turystów, ale głównie z Chin, Japoni i Korei więc dla nas i tak egzotycznie. Między nimi szwendają się „zachodni”mężczyźni w podeszłym wieku z młodszą o połowę żonką lub po prostu dziewczyną wakacyjną. Są to pewnie jedne z tym Guest Relation Officer, które dumnie „pomagają” mężczyznom w Manili;) Przypomina to bardzioegzotyczną wersje Ko Tao w Tajladni. Tyle, że plaża lepsza i zdecydowanie duuuuuuużżżżżżo taniej. W tym np. bufet „jedz ile chcesz” obejmujący owoce morza , grill, warzywa, owoce, makarony, mięsa za... 16zl:)
Lisa przyjechała tu z zamiarem znalezienia pracy na najbliższe miesiące, co zresztą jej się udało już na drugi dzień. Ja postanowiłem, że spróbuje swoich sił w kitesurfingu.
Kitesurfing jakby kto nie wiedział, to surfing na desce z użyciem latawca do napędu:) Niezbędna zatem jest woda i wiat. A na Boracay ani jednego ani drugiego nie brakuje. Zrobiłem w sumie  5 h treningu bo jak na złość nie wiało, ale i tak udało mi się przejechać na desce kilkanaście metrów (pomijając kilka upadków, nagłych lądowań kite, spaloną słońcem twarz i litr nałykanej wody). Już wiem, że jest to coś co chce robić. Niesamowity sport, a przy tym dużo łatwiejszy niż się na początku wydaje. Jak ktoś jest zainteresowany to na Helu są bardzo dobre szkoły kitesurfingu, nie trzeba od razu na Filipiny:)
W sumie byłem na Boracay 3 dni, taki ostatni aktywny wypoczynek przed długą podróżą do Australii. Mimo że jest to miejsce bardzo turystyczne to i tak zapiałem je na liście „kiedyś tu wróce”, wbrew pozorom tylko kilka miejsc znajduje się na tej kartce;)
Pożegnałem moją kompankę podróży, ale zapowiada się, że jeszcze będzie okazja do wspólnej podróży

Czekam na lot z Manili do Kuala Lumpur. Podróż powrotną zacząłem wczoraj na przemian budząc się i zasypiając i zmieniając autobus na prom kilka razy w ciągu nocy. Teraz czekam cały dzień i jutro kolejny, a po jutrze.... mój szósty kontynent:)


27 listopada 2009

Nutts Hutts


Wulkan Mount Mayo dymi bezustannie. Ostatnio nawet był wybuch pyłowy i zabroniono turystom szwędać się w bliskiej jego okolicy. Pozostało nam więc zobaczyć ruiny kościoła w którym spłonęło po innym wybuchu tego samego wulkanu 1600 osób na początku XX wieku. Postanowiliśmy też ruszyć się po raz pierwszy od zawodów na Borneo robiąc jogging dookoła miasta Legaspi. Śpimy w najtańszym do tej pory hostelu, który charakteryzuje się poziomem hałasu odpowiadający wyjącemu silnikowi motorówki z Inle Lake. Czyli nie da się spać. Od momentu kiedy opuściliśmy Madukan leje. Codziennie, a czasem nawet bezustannie. Myślałem, że przesuwając się na południe uciekniemy od monsunu, tutaj niestety jest na odwrót i leje jeszcze bardziej. Kolejnym celem jest dostać się na Bohol, jedną z bardziej atrakcyjnych wysp Filipin. To znaczy posiadającą najwięcej tzw. atrakcji turystycznych.
Po drodze zatrzymujemy się jeszcze na wyspie Leyete w miejsowości Tagloban. W okolicy ponoć jest naturalny most skalny, jakas fajna jaskinia i można polywac kajakiem po rzece w srodku jungli.
Konczy się tak ze mostu nie widzielismy bo za wysoki poziom wody i lodka nie daje rady. Kajakow nie ma za to jaskina owszem fajna. No i jest rzeka w srodku jungli:) Cala jednak zabawa w tym jak tu dojechac. Trzeba wsiąć na opisywany już habal-habal i przejechać przez 8 kilometrowe błoto czasem do kolan. Nasz driver zgubił po drodze w tym błocie japonki:)
Ta cześć Filipin jest nieporónywalnie biedniejsza od północy. Wioski to kilka bambusowych chatek, jedno ujęcie wody w którym wszyscy mieszkańcy się kąpią, biorą i nabierają wodę do picia. Przypomina to bardzo Laos tylko jest jakby weselej.
Po kolejnej prawie całodniowej podróży docieramy na Bohol. Są tu dwie największe atrakcje filipin. Chocolate hills, które są geologiczną ciekawostką, a wyglą jak trawiaste pagórki wysokie na kilkadziesiąt metrów. Jest ich kilkaset w okolicy, ale naprwdę nie mam pojęcia co mają wspólnego z czekoladą szczególnie, że są całe zielone:) Drugą atrakcją jest Tarsier (nie znam polskiego odopowiednika), który do niedawna (bo odkryto nowy gatunek) był najmniejsza malpka na swiecie. Nie dość ze jest najmniejsza to zdecydowanie jest najsmieszniejsza i najslodsza. Wyglada jak maskotka która chcialoby mieć na wlasnosc kazde dziecko i chyba tez kazdy dorosly.
Jedna z atrakcji jest tez Nuts Huts czyli chatki lezace w srodku jungli, których wlasicilem jest niezwykle mily Belg. Kazdy backpacker który przyjezdza na Bohol nocuje w NutsHuts. Miejsce jest po prostu oaza spokoju. Niezywkle proste a super urzadzone bambusowe chatki stoja nad niebieska rzeka. Jest pyszne jedzenie, wycieczki po okolicy, w sezonie można wypozyczyc rowery gorksie, jest nawet sauna (w tym upale?!) i masaz. Tak nam się tu spodobalo ze zostalismy dwa dni.

Wyjchalismy dzisiaj w kierunku ostatniego celu – wyspy Boracay. Siedze właśnie na gornym lozku na pokladzie promu z wyspy Cebu który za 12h doplynie do Ilo Ilo. Caly poklad to dwupietrowe metlowe lozka, tylko zawiewa deszczem bo jest tylko dach a boki są odsloniete.
Napisal bym chetnie ile to rzeczy zobaczylismy, ale z powdu bezustannej ulewy lepiej będzie napisac czego nie zobaczylismy. Nie zobaczylismy więc:
-        szczytu Mount Mayo bo był zamkniety, a poza tym i tak lalo
-        naturalnego mostu skalnego w parku narodowym Natural Bridge.
-        panoramy Chocolate Hills z punktu widokowego, bo była taka mgla ze nic nie było widac
-        Tarsier Visitor Center – gdzie można zobaczyc malpki w ich naturalnym srodowisku, musielismy zadowolic się jednak innymi które zyja sobie w barach i biurach turystycznych w okolicy Nuts huts
-        rowerow gorskich bo jestemy 6 dni przed sezonem
-        najstarszego zabytku na Filipinach, hiszpanskiego fortu w Cebu City, bo mielismy tylko godzine na przesiadke na prom więc zdazylem zjesc tylko cheesburgera
-        pomnika wodza Lapu-Lapu który zabil Magellana na wyspie Matukan, gdy ten chcial go na sile nawrocic, konczac w ten sposob jego podroz dookola swiata,  z tego samego powodu co wyzej.
-        Slonca i niebieskiego nieba, bo leje prawie caly czas

Jak widzicie nie za wiele więc ostatnio zobaczylismy. Parafrazujac jednak ulubiony kawal mojej mamy: „ale Panie, kto by się tym przejmował!”:)

Zostalo 5 dni na Filipinach. Liczmy na slonce i więcej przygod.

19 listopada 2009

Raj na Madukan


Zeby dostac się do 95% raju należy miedzynarodowymi liniami lotniczymi doleciec do Manili, stolicy Filipin. Następnie należy wziasc klimatyzowany autobus (10 godzin) do miejscowosci Naga (zbierznosc z polskim jezykiem przypadkowa) skad jeepneyem (przeorobionym amerykanskim jeepem) dojechac do Sabang ( 2 godziny). Tam w oczekiwaniu na bangka (lodz z bambusowymi wspornikami o watpliwym poziomie bezpieczenstwa) można zjesc pyszna wieprzowine z ryzem. Wspomniana lodzia kolejne 2 godziny do Gulijo Port skad tricicle (motor z przyczepa) zabierze nas do Caramoran. Tam można wypozyczyc namiot z niezamykana moskitiera, ktora również normalnie ochrania przed ciekawskimi krabami. Na zakonczenie jedziemy habal-habal (motor z przedluzanym siedzeniem) do Peniman gdzie pertraktujac z rybakami wypozyczamy lodz wioslowa. I wioslujac właśnie doplywa się do 95 procentowego raju zwanego wyspa Madukan. Dlaczego 95%? No bo mamy zupelnie opuszczona wyspe o srednicy może 500 metrow, ogrodzona dookola klimafami wysokimi czasem na 15-20 metrow z jedna tylko plaza od strony wschodu slonca. Plaza -  zupelnie bialy, koralowy piasek, palmy i gesta roslinnosc tropikalna. Woda – lauzur, zielen, blekit az trudno się napatrzyc. Można plywac, nurkowac,opalac się (wszystko na golasa;) a przede wszystkim wspinac się! A w razie upadku, spadamy do wody, no chyba ze jakas skala wystaje. No i ilosc gwiazd w nocy, która zaskoczy nawet wytrawnego astroma...
Na co składa się pozostaly 5 %? Na komary (do raju zawsze należy brac ze soba OFFa), na rybakow, którzy nocnymi krzykami podszywaja się pod piratow, no i na ciekawskie kraby. Nic przyjemnego jak Ci taki po glowie w nocy chodzi.

No ale nie od raju zaczalem swoja filipinska podroz. Najpierw był przedsionek piekla – Manila.
Moja aktualna towarzyszka podrozy jest austryjaczka Lisa – diving instruktor, która poznalem na zawodach na Borneo. Oprócz tego ze nurkuje, biega, wspina się, jezdzi konno i co tam jeszcze to skonczyla medycyne co okazuje się calkiem przydatna cecha tutaj w tropikach. Z jej apteczka nie straszna mi malaria czy grzybica:)
Przedsionek piekla najgorzej wyglada w nocy. Nawet bedac przyzwyczajonym do zgielku azjatyckich miast tutaj jest jakby gesciej, glosniej i bardziej chaotycznie. W sumie nie ma się co dziwic skoro w samym miescie mieszka 19 milionow ludzi – okolo polowy ludnosci calej Polski!
Wszystkie tanie noclegi znajduja się w hotelach pelniacych również funkcje domu publicznego. Można więc wynajac pokoj na 2 godzinki, na noc albo na dobe. Panie stojace na ulicy zwane tutaj Guest Relation Assistant chetnie zapraszaja do swojego hotelu. Pelno tu i bogatych i zebrzacych. Glosna muzyka, glosne rozmowy, glosne motory. Glosnojest pewnie tez z powodu  najtanszego piwa na swiecie. 0,5l kosztuje  między 1,5zl a 2 zl. I to calkiem dobrego piwa. Coz, przedsionek piekla nie jest taki zly jak sia początku wydaje:)
Na Manile starczy jeden dzien. Oprócz starego miasta z czasow kolonialnych z hiszpanskim fortem,wiele nie ma tu do ogladania. Nie daleko Manili jest jednak kilka innych atrkacji. Na przykład jezioro wulkaniczne Taal gdzie można poplywc sobie na platformie zbudowanej z beczek i bambusa. Udalo nam się nawet dojechc tam kawalek autostopem na pace ciezarowki. Jezioro jest bardzo spokjnym mijescem w porowaniu z Manila. Nie ma tam turystow (wogole na Filipinach jest malo turystow), jest dobre jedzenie i piekny widok z wulkanem w tle. Najwieksza ciekawostka tutaj są kolorowe kurczaki, które sluza do swego rodzaju gry, której zasad nie zrozumialem:)
znad jeziora Taal jedziemy do Naga, a potem już ladujemy na wyspie Madukan.

Trzeba się tu czasem nakombinowac zeby wyjechac/dojechac do zamierzonego miejsca. Ratunkiem są wspomniane jeepneye i tricacle. Kazdy pomalowany w kolorowe graffiti. Filipiny jako jedyny chrzescijnski kraj na mojej drodze sprawa wrazenie jakby poludniowo-amerykanskie. Znaczy się wszyscy są raczej leniwi, życie toczy się wieczorami i w nocy i jest ogolna maniana:) Fajnie tu i calkiem swojsko. Do tego kazdy bialy nazywany jest tutaj Joe.Wiec idac ulica wszyscc krzycza do Ciebie „Hey Joe”. Smiesznie

mój lot do Australi zaplanowany jest na 1go grudnia. To daje mi jeszcze 2 tyg eksploracji Filipin. A tutaj jeszcze jest co ogladac. Chocby dymiacy wulkan który widze z okna hostelu. Idziemy tam jutro.

Pozdrawiam i licze ze kogoś z czytajacych interesuje jeszcze mój los;)

p.s. wiekszosc zdjec made by Lisa:)

9 listopada 2009

KL Melakka KL

Znow w Kuala Lumput tym razem na zlocie studentow turystyki:) Z roznych powodow w tym samym czasie spotkalem sie z moimi studenckimi znajomymi w stoloci Malezji. Najpierw byla Marta, Slawek i Dawid z ktorymi siedzielismy w altance pod Petronas Towers probujac zrobic zdjecia symultnaniczne z 4 aparatow:) Potem przyjechala Magda i Justyna i osiedlismy sie w Chinatown wyprowadziwszy sie od mojej zwariowanej host (ktora btw. sprzedala mieszkanie i rusza wkrotce w szalona podroz)
Wbrew pozora za wiele tu do zwiedzania nie ma. Mozna wejsc na most laczacy dwie petronas towery, co nam sie nie udalo bo trzeba rano wstac zeby bilety zarezerwoac;) mozna isc do jakiegos muzeum, ale zadnego spektakularnego, mozna isc do ogrodu orchidei ale to troche daleko, mozna jechac do Batu Caves. Tam pojechelm z Justa i nasza host zeby zobaczyc ogromne jaskinie a w srodku  indyjska swiatynie i biegajace malpy. troche zaniedbana i dziwnie to wyglada taka jaskinia z cementowym dnem i kolorowymi figurkami dookola, ale hindusi tlumie tu przybywaja sie modlic, wiec cos w tym musi byc:) Zjedlismy calkiem niezly hinduski przysmak, taki jakby baton o smaku kokosa, cos jak rafaello. Z niewiadomych tylko przyczyn jest caly w kolorze żażasty róż,
Najlepsze i tak sa Petronas Tower wieczorem. Oswietlone wygladaja naprwde niesamowicie. tylko siedziec, patrzec i robic zdjecia dopoki ochrona Cie z parku nie wywali.

Z Justa udalismy sie jeszcze na krotki wypad do Melakki. Miescie z dluga historia i najwieksza chyba mieszanka kulturowa na swiecie. Jest tu ulica gdzie doslownie obok siebie stoja chinska swiatynia, meczet, indyjska swiatynia i kosciol katolicki. i spaceruja sobie Ci roznowiercy obok siebie, az dziwne ze ktorys sie nie pomyli i wejdzie do obcej wiary (wiara po poznansku - ludzie, dwuznacznosc zamierzona;)
Paradoksalnie najwieksza atrakcja Melakki jest chinatown i handlowa ulica gdzie sprzedaja chinski kicz wszelkiej masci. Na wzgorzy stoja ruiny kosciola ktory zmienial wlascicieli od holendrow przez portugalczykow az do anglikow. jest sporo muzeow. wybralismy sie do jednego polecanego przez naszego hosta. muzeum to nie bylo chyba aktulizowane od kilkudziesieciu lat, eskponaty troche zakurzone, no ale gdzie mozna jeszcze zobaczyc egzemplarze latawcy z calego swiata?

A propos hosta to trafilismy na ciekawego jegomoscia. Fascynat herbaty, ktory porwadzi kursy parzenia tego chinskiego trunku, dziala w jakims herbacianym stowarzyszeniu ,a caly jego sklepik to rozne garnki i garnuszki oraz dwie statuteki golfisty - na sprzedaz:) Troche pogaworzylismy przy 15 filizaneczkach herbaty i poszlismy zwiedzac Melakke. Yee Tee bo taka ma ksywe, daje swoim gosciom klucze i caly dom na uzytek ,sam z zona mieszka w swoim teashopie.
Melakka ma zdecydownie wiecej wyrazu niz Kuala Lumpur. duzo tu pryatnych galeri sztuki, przytulnych kafejek i oswietlonych chinskimi lampami malych uliczek. gdyby nie uliczny konkurs karaoke, mozna by tu odpoczac;)

Po trzecim juz z kolei przyjezdzie do KL rozstajemy sie z Justa spedzajac jeszcze noc w najgorszym chyba do tej pory hostelu gdzie mieszkancami byly szczury oraz ulubiency backpackerow - bedbugs. Magda pojechala juz na Samatre, Justyna leci do Kambodzy , wszyscy i tak spotkamy sie  w Australi:)
A ja? myslem co zrobic ze soba przez najblizsze dni. Rozne zbiegi okolicznosci sprawily ze lece na Filipiny:) nie planowalem odwiedzenia tego kraju, ale zapowiada sie naprwde ciekawa przygoda. malo tam turystow, a atrakcji sporo: wulkany, jaskinie, rzeki, jungla, nieskazitelne czyste plaze, skaly, przyjazni ludzie a przy tym pyszne jedzenie i tanio, tanio, tanio.
zatem kolejna relacja  z Filipin. dzikuje za maila rowniez tym nieznajomyml;)
Pozdrawiam

p.s. wiekszosc zdjec made by Justyna R.;)

5 listopada 2009

Underwater



Siedze na burcie łódki plecami do oceanu. Przechylam sie do tylu i laduje w oceanie. juz pierwsze sekundy sprawiaja, ze wydaje mi sie ze znalazlem sie w jakims innym swiecie... Wyspa Sipadan to własciwie czubek rafy koralowej ktora wyrasta 600 metrow ponad dnem oceanu. Cala rafa to poprostu sciana koralowcow spadajaca w czelusc ocenu na ktorej zyje niespotykana chyba nigdzie indziej roznorodnosc fauny i flory morskiej. To jest porpsotu niedoogarniecia. Zapiera dech , co w przypadku uzywania butli tlenowej jest wyjatkowo niebezpieczne;) Pierwsze nurkowanie odblismy w miejscu zwanym Baracuda Point. Prad morski powoduje ze jestesmy wrecz sila przenoszeni wzdluz rafy. dookola nas kraza rekiny, zlowie morskie, male  duze kolorowe ryby i rybki ktore nie mam pojeca jak sie nazywaja. dodatkowo ogromne ławice baraccud rostepujace sie na ksztalt tornada kiedy w nie wplywamy. to jest rafa ktora oglada sie w telewizji, ulubione zreszta miejsce do nurkowania slynnego Jacuqua Coustoum jednego z wynalazcow akwalungu. Nie da siewrecz nadarzyc a ogladaniem, a po maksymalnie godzinie musimy sie uz wynurzac. Chwila odpoczynku na plazy i kolejny divespot -  turtle path. na polacztku plyniemy na plytka rafe, miedzy koralmi lezy ogromny kamien. jakis taki dziwny ma ksztalt... okazuje sie ze to prawie 2metrowy zolw morski ucial sobie drzemke:)
splywamy znow w czelusc, tym razem na 26 metrow. nie dalej niz kilkanascie metrow od nas przelatuje, bo trudno to nazwac plywaiem ogromna manta (płaszczka). znow rekiny, zlowie, trumpet fish, angel fish, red snapper, i tysiac innych. ostatnie nurkowanie to hanging gardens. tym razem sciana rafy jest przewieszona i koralowce wisza nad nasyzmiu glowani tworzac groty i tunele. juz pod koniec nurkowania na 5m patrze do gory. morze wyglada na lekko wzburzone kiedy na dole tak spokojnie. wynurzamy sie, a tu burza! leje , 2 metrowe fale. az chce zostac sie pod woda...

naprwde jedno z piekniejszych doswiadczen jakie mialem okazje przezyc. okazuje sie ze dno oceanu moze byc rownie piekne jak wierzcholki gor.

brakuje tylko zdjec z nurkowania ale niestety nie wszytko da sie zrobic. spedzmy jeszcze jeden dzien na malutkiej wyspie Mabul na ktorej wybudowana jest mala po czesci plywajaca wioska. teraz tylko polozyc sie pod palma i odpoczywac po trudach nurkowania:) spotkalem sie tez z dziewczynami z Polski Aga i Kasia, kotre spotkalem juz wcesniej w KK. tutaj ciezko sie minac. zostalem jeszcze jeden dzien w Kota Kinabalu odwiedzajac kino i wloska restauracje. prawdziwa wloska pizza, pierwsza od 4 miesiecy. niebo w gebie po tych wszystkich frutti di mare;)
myslalem ze nie bede mial juz stresow podczas tej podrozy, niestety wczorajszy dzien nie nalezal do najbardziej relaksacyjnych. musialem dostac sie  z kota kinabalu do miri skad mialem lot do Kuala Lumpur, mijajac po drodze Brunei i jego stolice Bandar Sri Begawan. myslaem ze caly dzien wystarczy. niestety najpierw opoznil sie prom,potem czekam dlugo na nastepny, potem ledwo zdarzylem na ostatni autobus, zeby jeszcze bardziej w ostatnim momenice zdarzyc na juz zupelnie ostati autobus w strone granicy. a to bylo jeszcze kawal drogi. potem juz nie bylo autbusow , ani nawet taksowek zostalo mi 3h do lotu a bylem 100km od lotniska na nieoswietlonej drodze, gdzies w brunei kawalek od austostrady. na szczescie sa na siwecie milosierni samarytanie-  jeden z nielicznych tu chrzescijan zabral mnie i zawiozl na granice, a potem kolejny az na lotnisko, mimo ze zupelnie nie po drodze. a a lotnisku oczywiscie lot opozniony o 30 min:)

jestem znowu w Kuala Lumpur, widzilem sie juz z Marta, Slawkiem  i Dawidem z ktorymi znow niedlugo spotkam sie w Brisbane. teraz czekam na dwie sierotki Magde i Justyne i odwracamy Kuala Lumpur do gory nogami:)

Na Borneo muse kiedys wrocic, w koncu tam sa moje korzenie. na tej dzikiej wyspie ludzie sa bardziej goscinni i otwarci niz gdziekolwiek do tej pory.
nie mam obecnie zadnego sensownego planu oprocz kupna biletu do australi. zobaczymy co sie wydarzy:)
pozdrawiam z glowa do gory podniesiona  w celu wypatrzenia wierzcholka Petronas Tower;)