27 lipca 2010

Trening Ultra

Zdjęcie sprzed 2 lat w dolinie śmierci zatytułowane "biegacz.pl":)
Bedzie to bardziej praktyczny post. Moze kogos zainteresuje jak wyglada moj ultramaratonski trening. Bieganie ostatnio pochlania znacznac czesc mojego czasu wolnego,a ostatnio duzo czytalem o treningach i postanowilem skonstruowac cos na wlasny uzytek. W najblizszym czasie wystartuje w dwoch Ultramaratonach. 8go Sierpnia w miescie ktorym obcenie mieszkam - Sqamish na dystansie 50mil czyli ok 80km i calkiem sporym przewyzszeniem (http://stormytrailrace.ca/), a dwa tygodnie pozniej, 22go sierpnia w stanie Oregon na dystanie 100km z jeszcze wiekszym przewyzszeniem w smiesznych zawodach Where is Waldo (http://www.ww100k.org/ ) Jako poczatkujacy biegacz nie powinienem startowac w dwoch ultramaratonach na raz, ale moj sklep, Valhalla Pure, zgodzil sie mnie zasponsorowac w Squamish wiec nie mam wyboru:)

Trening zarowno do maratonu jak i biegow ultra powinien skladac sie z kilku skladnikow biegowych. Wszystko polega na tym, aby mieszac intensywnosc (czyli biegi w roznych zakresach tetna) oraz spedzic jak najwiecej czasu na nogach. Niektorzy kieruja sie bardziej dystansem, ale ze nie zawsze jest mozliwosc dokladnego zmierzenia trasy wiec wygodniej kierowac sie iloscia godzin. Absolutna podstawa treningu sa Long Run, czyli dlugie wybiegania. W zaleznosci od poziomu wytrenowania zaczyna sie taki bieg od 45min, rozbudowujac go z czasem do 2h i ponad. Jezeli przygotowujemy sie do ultramaratonu to Long Run powininen trwac duzo wiecej. Moj najdluzszy mial troche ponad 4h (troche za krotko), ale to dlatego ze przygotowania do zawodow zaczalem zbyt pozno. Kolejnym waznym skaldnikiem sa Hills Run, czyli biegi pod gorke i z gorki. Mozna cwiczyc je zarowno jako biegi interwalowe (seria krotkich, a szybkich podbiegow z przerwami odpoczynkowymi) lub wplesc je w krotsze wybiegania tworzac w ten sposob tzw. fartlek, czyli w bieg terenowy z mieszana intensywnoscia. Inne sesje to krotkie biegi (do 1h) w tempie maratonskim (przewidywanym tempie maratonu) oraz tempo run 30-45min biegu w szybszym tempie. reszta dni to krotkie, malo intesywne biegi oraz cwiczenia silowe, rozciaganie i cross traning co w moim wpadku oznacza wspinanie i czasem basen. Jakkolwiek skomplikowanie to brzmi to system jest naprawde prosty.  5 dni biegania w tygodniu, jeden dlugi, wolny bieg w niedziele, krotki, malo intensywny plus cwiczenia w poniedzialek, rest i wspinanie we wtorek, bieg po gorkach w srode, wolny, dluzszu bieg w czwartek plus moze basen lub wspin, tempo run w piatek, rest w sobote i wspin i znowu dlugi bieg w niedziele i tak dalej.
Na 3 tygodnie przed zawodami jest tydzien maksymalny z najdluszymi treningami a potem czy blizej zawodow tym mniej kilometrow i wiecej restu.
Trzymajcie kcuki za moj pierwszy, prawdziwy ultramaraton. Łyda i psycha rosnie,a do tego pogoda piekna:)
Pozdrawiam

20 lipca 2010

Minął rok...


14 lipca minął dokładnie rok odkąd wyjechałem z Polski. Troche to zaskakujące. Czy rok to dużo czy mało?

Po raz kolejny osiadlem na dluzej w jednym miejscu. Dzieki temu nie mam wrazenia ze ta wyprawa sie dluzy. Owszem, mialem dosyc kilka razy, bo ile mozna spac w namiocie i jesc wszystko co najtansze. Teraz mamy mieszkanie, prace i jedzenie wybieramy nie tylko z najnizszej polki, ale tez czasem jedna polke wyzej:)
Dojechala do nas Agata  i w przeciagu tygodnia wszyscy juz mieli gdzie pracowac. Bena podczas swoich poszukiwan natrafil na Crisa Szylowskiego, polskiego emigranta ktory przy okazji jest managerem hotelu. Zatrudnil Bena na recepcji a potem Agate na housekeepingu. Ostatnio nawet zaprosil nas na grill w ogrodku z widokiem na Chiefa. Ah ta kielbasa i ziemniaki, juz zapomnielismy jak to wszystko smakuje. Mieszkanie doslownie znalezlismy z dnia na dzien. Male, jednopokojowe na parterze wielkiego domu pelnego indian (z Indii) zwanych przez nas, nie bez powodu, Sultanami. Mieszkanko nowe, kuchnia, lazienka, internet, nic wiecej nam do pelni szczescia nie potrzeba. wreszcie kompiemy sie codziennie, a nie co ktorys dzien z kolei:)
Nie ma mebli, ale znajdujemy szybko jakies tanie lub darmowe krzesla, stolik i materace. jestesmy urzedzeni choc IKEA to nie jest. raczej wersja "na pustelnika"
Moja praca nie jest specjalnie ekstycujaca. 10 godzin w niezbyt ruchliwym sklepie gorskim, za to mam znizki na wszystko i czasem spotykam calkiem ciekawych ludzi. 4 dni pracy, 3 dni wolnego ktore przeznaczam glownie na bieganie i wspinanie. Na poczatku wspinalem sie na zywca (bez aekuracji) na jakis latwych drogach, bo nie mialem sprzetu. jak juz kupilem najpotrzebniejsze rzeczy to ruszylismy w trojke na cos normalnego. Agaty pierwszy wspin zakonczyl sie sukcesem, natomiast ja mialem po raz pierwszy w zyciu okazje przetestowac jak dzialaja friendy. Dwukrotnie polecialem glowa w dol (lina sie zawinela) i troche sie poobdzieralem. wniosek, brak techiki. Niestety w Polsce dominuje wspinaczka sportowa, a wspinanie w rysach to zupelnie inna zabawa.
Ostatni weekend w Squamish odbywal sie Mountain Festiwal. Slawy wspinaczkowe zjechaly sie pokazywac filmy i zdjecia. Royal Robbins, Tommy Caldwell, Alex Hannold, Cedar Wright i kilka innych nazwisk ktore pewnie nikomu z Was nic nie mowia, a u mnie wywolywaly wypieki na twarzy. Jezeli ktos znajdzie film "Alone on the wall" z alexem hannoldem to gwarantuje spocone dlonie ze stresu, nawet jezeli nigdy w zyciu sie nie wspinaliscie.
Squamish jest male, ale cos sie tu zawsze dzieje. niedlugo ma byc duzy festiwal muyczny, zawody w slackline. Jest kino ("predators" wcale nie taki zly), mnostwo szlakow od spacerowych do super-trudnych rowerowych, jest basen i jacuzzi no i wreszcie jest mcdonalad z lodami i duza coca-cola za 1$:) Przedewszystkim jednak jest jakas taka pozytywna atmosfera i wychodzac do pracy z widokiem na ogromnego Chiefa jestem po prostu zadowolony.

Nie zaczy to ze nie tesknie za domem i ojczyzna:) Wracam na swieta, to postanowione. Nie moge po prostu wrocic z pustym portfelem. Poza tym jeszcze czeka na realizacje kilka innych pomyslow....

p.s. kilka zdjec z naszego skromnego zycia w Squamish, dodalem tez zalegle z podrozy po B.C.

9 lipca 2010

W strone cywilizacji

Mogloby sie wydawac, ze juz wrocilismy do cywilizacji, ale prawda jest taka, ze najwieksze miasto Yukonu – Whitehorse, jest niezbyt tloczne. A jak juz je opuscilismy, udajac sie w strone British Columbia to ludzi ubywalo z kilometra na kilometr. I jedziemy sobie Alaska Higway az tu nagle przy drodze chodza niedzwiedzie Grizzli, przebigaja łosie I karibu I dodakowo trzeba robic slalom miedzy stadem bizonow. Na austradzie. Strach pomyslec co sie dzieje na bocznych drogach, o ile wogle takie istnieja.
Dojazd do naszego pierwszego celu, miasteczka olimpjskiego I swiatowej stolicy MTB, Whistler zajmuje nam 2500km i 4 dni. Nasz dzielny krazownik szos spisuje sie znakomicie mimo ze odkrylismy ze od jakiegos czasu poziom oleju spadl ponizej miarki a zbiornik plynu do chlodnicy jest pusty. Na dodatek schodzi nam powietrze z przedniej opony, trzeba ja podpompowywac codziennie, no a zapasowej oczywiscie nie mamy. Na szczescie w jednej z mijanych wiosek dobry samarytanin-mechanik, naprawia nam opone I daje zapasowa za darmo! Jest to chyba zasluga Canada Day czyli takiego niby dnia niepodleglosci 1go lipca. Spotykamy tez po drodze znudzonych zyciem kanadyjczykow, ktorzy daja nam w ramach rozrywki (swojej I naszej) pojdzic na quadach, powisiec glowa w dol na dziwnym przyrzadzie do rozciagania a na koniec postrzelac do puszek z calkiem nowoczesnego karabinu (?) do polowania. A potem ruszylismy dalej.
W koncu ladujemy w Whistler. A tutaj tlumy. Zakopane Kanady ze swoimi kandyjskimi Krupowkami nas na poczatku przytlacza. Pelno bogatyc turystow I obslugujacych ich ziomali I ziomalek ktorzy spedzaja zycie jezdzac na snowbardzie czy rowerze gorskim. A tutaj jednego I drugiego nie brakuje. Na nartach nadal mozna tu jedzici gdzies wysoko na lodowcu a szlaki dla rowerow gorskich sa tutaj wrecz legendarne! Podzielone wedlug poziomu trudnosci na 4 kategorie, gdzie pierwsza to jazda po dnie doliny, szutrowa droga z okazjonalnym zjazdem lub podjazdem. Druga to juz ostre zjazdy I podjazdy po kamieniach, specjalnie zrobionych drewnianych mostkach nad kilkumetrowymi spadami, serpentyny, male skoki I ciagle single-track, czyli sciezka gdzie zmiesci sie tylko jeden rower, bo las dookola lub skaly. Trzecia I czwarta kategorie widzialem tylko na zdjeciach. Ci co na nich jezdza oprocz tego ze maja rowery z pelna amortyzacja za ponad 3tys dolarow to nosza zbroje I kaski jak nowoczesni rycerze. Masakra totalna.
No ale nie dla rekreacji tu przyjechalisy. Szukamy pracy, bo to juz czas najwyzszy. W whistler zostawiamy kilka CV, w kilku miejsach kogos szukaja, Beno nawet juz umowil sie na interview.
Przenosimy poszukiwania do Squamish. Miejscu do ktorego zawsze chcielismy pojechac odkad objrzelismy filmik z Petzl roadtrip. Znajde go gdzies w sieci do wkleje linka. Jest tu przepieknie. Squamish oficjalnie dzierzy tytul “kanadyjskiej stolicy sportow outdoorowych” I naprwde wszystko co z outdoorem sie kojarzy mozna tu uprawiac. MTB, bieganie, kajaki, windsurfind, kitesurfing no a przedeszystkim wspinaczke. To jedno z najbardziej znanych regionow wspinaczkowych na swiecie, ustepuje miejsca chyba tylko dolinie Yosemite. Nad miastem goruje “The Chief” drugi co do wielkosci, po skale w Gibraltarze, granitowy monolit na swiecie. Jest przeogromny! W ramach naszego treningu biegowego robimy szybkie wejscie na 3 jego szczyty szlakiem turystycznym. Zajmuje nam to 2 zamiast przewodnikowych 5ciu godzin, ale konczy sie zakwasami I skreceniem kostki Bena. Za to widok z gory powalajacy. Zatoka miedzy osniezonymi gorami a my na szczycie prawie 700metrowej sciany patrzymy na wszystko ponizej. Niestety bez aparatu.
Spimy za 5 dolarow na tutejszym campingu zdominowanym przez wspinaczy I zapowiada sie ze dopoki nie zarobimy pierwszych pieniedzy to sie szybko to nie zmieni:) Na szczecie juz nastepnego dna dostaje prace! Zgodnie z rada tutejszej agencji pracy,zmienilem swoje CV I wyglada na to ze podzialalo bo dostalem prace praktycznie od reki na pelny etat. Bede pracowal w lokalnym sklepie ze sprzetem outdoorowym. Maja wszystko od kajakow do sprzetu wspinaczkowego. Napisze wiecej jak tylko zaczne. A zaczynam juz jutro! Stres jak zwykle ogromny. Skad sie to bierze?
Lisa opuscila nas juz na dobre. Chyba juz za dlugo razem podrozwalismy I mielismy co raz wiecej problemow z dogadaniem sie, wiec chyba wszystkim to na dobre wyjdzie. Zostalem ja I Beno a dzis doleciala Agata, siostra Marty z ktora mieszkalem w Brisbane (pozdro:)
Pojechalem sie z nia spotkac w Vacouver, ktore jest stad jedynie 50 min jazdy naszym krazownikiem. Oprocz tego wymienilem ostatnie australijskie dolary I przezylem godzinna mordege z ledwo mowiaca po angielsku, poczatkujaca fryzjerka. A jak wracalem do naszego domu-namiotu to akurat zachodzilo slonce. Jade wzlduz wybrzeza, gdzies calkiem nie daleko widac osniezone szczyty, w radiu leca stare rockowe kawalki a na ustach mam wielki usmiech. I w sumie nie wiem dokladnie z czego sie tak ciesze, ale z jakiegos powodu jestem ostatnio calkiem szczesliwy.

Pozdrawiam wszystkich I maile jak zwykle chetnie czytam
p.s. Zdjecia wrzuce jak sie wiecej uzbiera