19 kwietnia 2011

Karko Nosz


odglos przypominajacy warkot silnika trabanta połaczony z rzeniem konajacego wieprza. az dziw bierze ze cos tak niesamowitego moze wyjsc z wnetrza starszej babki ktora spi dwa lozka obok. to chrapanie niczym armagedon nie pozwala nawet na sekunde zmrozyc oka. w momencie kiedy wydaje sie ze nastapilo apogeum i gorzej byc nie moze, babka wydobywa z siebie, ze zdwojona sila, odglos ktorego na prozno szukac w filmach science fiction... tego juz nikt o zdrowych zmyslach nie byl w stanie zniesc. wynosimy sie spedzic twarda noc na korytarzu:)


pojechalem z Aga (znana z przepisu na cudowna potrawe z kurczaka) pobiegac w Karkonoszach. Po feralnym maratonie filmowym i godzinie snu ruszamy  skoro swit w dluga droge na poludnie. Skracajac trase przez Wroclaw ladujemy w Karpaczu po troche ponad 5h. Plan z grubsza mamy taki zeby pobiegac w sobote, przespac sie w schronisku Samotnia i pobiegac troche wiecej w niedziele. i wrocic. Samochod zostawiamy na parkingu z widokiem na moloch - Hotel Golebiewski, ktory widac z kazdego miejsca Sudetow i z kosmosu chyba tez.  W gorach mozna spotkac, tak samo jak w miescie, roznych dziwakow. roznica polega na tym, ze to dziwactwo jakos sie bardziej tutaj uwidacznia. Jest parka rodem z berliskiego Love Parade, ktora udaje ze biega. Sa goscie w plaszczykach i adidaskach z nieodlacznym papierosem w ustach. Czy wreszcie koles po farmacji z krzywa przegroda nosowa i wielkim wolem ktory nawdychal sie zbyt duzo azjatyckiego powietrza. O babce co chrapie jak "koniec swiata" nie wspominajac.
Jednak nie przyjechalismy tu patrzec sie na ludzi. Wkladamy obcisle geterki, buklak napelniamy "raket fjulem" i swinskim truchtem ruszamy na sniezke.  Tego dnia robimy 25 kilometrow, do przeleczy okraj i z powrotem. Na szczyt wbiegamy nawet bez zatrzymania co powoduje czasem podziw i oklaski, ale w wiekszosci przypadkow mine ktora zwykle poprzedza pukanie sie palcem w czolo. Niemniej jednak my czujemy sie jak ryby w wodzie. Zapomnialem jakie bieganie w gorach jest wspaniale. Nawet z tym sniegiem po kostki, chlupiacymi butami, wiatrem i narastajacym zmeczeniem jestem szczesliwy...

wracamy pod wieczor. cieply prysznic, aminokwasy, potrawka z kurczaka, grzane winko, schroniskowe rozmowy i... bezsenna noc. gdyby nie godzilla w pokoju napewno zregenerowalibysmy sie w 100%. Rano jestesmy zmarnowani, ale ruszamy chyzo tym razem w kierunku Szrenicy. I pewnie bysmy dobiegli gdyby nie Agi troj-fazowy lot koszacy konczacy sie nabiciem kolanem na wystajcy kamien. Normalny czlowiek po takim wypadeczku wrocil by z placzem do schroniska. Aga jednak nauczyla sie trudnej sztuki oddzielenia bolu od ciala i pobieglismy jeszcze kilka kilosow dalej. nastepnego dnia stosuje juz technike chodzenia z jedna noga permanentnie wyprostowna, bo okazalo sie ze uszkodzila jakis miesien/sciegno ktory w ogole nie wiedzialem ze istnieje.

w niedziele, w srodku nocy, wracamy do Poznania. Ot, taka krotka dwu dniowa przygoda. Bardzo pozytywna mimo tego upiornego chrapania i widowiskowego upadku.


p.s.na Picassie kilka zdjec

5 kwietnia 2011

23 sekundy szybciej

zdjęcie z bieganie.pl, ja gdzieś tam daleko z tyłu
O tyle właśnie poprawiłem mój rekord w półmaratonie z przed kilku lat kiedy biegłem w Genui. Zważywszy, że wtedy raczej mało trenowałem, a moja aktywność ograniczała się głównie do całonocnych wyjść na miasto i leżenia plackiem na plaży można by założyć, że wynik raczej słaby...

A wcale nie było łatwo.
Dzień wcześniej w ramach "carbo loadu" czyli napakowania się węglowodanami, zjadłem fatalne spaghetti na jeszcze bardziej nieudanej Pasta Party, które to odbywało się w Hali Arena. Potem dobiłem się jeszcze zapiekanka z penne, kurczakiem, cebulą, szpinakiem i co tam jeszcze nie było , zapełniając bak wielką szarlotką z lodami. Wydawało mi się, że po takim żarciu, energii powinno mi starczyć przynajmniej na ultramaraton. Tymczasem skutek był odwrotny do zamierzonego. Po dziś dzień mam stresujące odgłosy w żołądku, a dzień po maratonie spędziłem rekordowe 2 godziny siedząc "na desce".
Z uczuciem, że "zaraz coś ze mnie wyjdzie" ruszyłem z impetem razem ze znanym już Grześkiem Łuczko w kierunku Mety.  Plan był taki, żeby biec za pacemakerem (gościu z balonem, który biegnie dokładnie na konkretny czas, w naszym przypadku 1h 30min) do połowy, a potem ruszyć z kopyta tak, żeby te 2-3 minuty pobiec szybciej drugą połówkę. W między czasie dobiegł nas Bela, który spóźnił się na start, ale że chłopak mocny jest niesłychanie to naszym tempem mógłby biec tyłem (co czasem zresztą robił). Zgodnie z planem po połowie ruszyłem szybciej w towarzystwie Beli, bo Grzesiek się gdzieś zapodział. Bela swoją klatą osłaniał mnie od morderczego wiatru prosto w twarz (tzw.mordewind),  a ja patrząc tylko na jego skarpetki cisnąłem ile się da. 16 kilometr i Bela pobiegł w siną dal, a ja zostałem sam na sam z mordewindem. Dawałem sobie jeszcze zmianę z pewnym łysawym gościem, ale czułem, że zapasy energii ulegają znacznemu deficytowi.
2 kilometry przed meta, kiedy powinienem zacząć finiszować czułem , że już pary mi brakuje. Spiąłem pośladki i jeszcze kogoś dałem rade wyprzedzić, ale to pewnie dlatego że prawie stał w miejscu. Czas na mecie (oficjalny) 1h29min15sek. Tym razem nie mam mroczków przed oczami, ale dyszę ciężko.
Chwile za mną jest gościu z balonem (moja taktyka się nie powiodła), Grzesiek jest kilka minut potem a dalej kolejne znajome twarze. Magda co biega z nami w środy. Ludzie ode mnie z roku. Przybiega w końcu Aga (zaraz za wielką grubą babką), potem jest też Piekarz z Avany, Michał z KW Warszawa i kilku innych jegomości. Na rolkach przyjechali też specjalnie z Dąbrowy, Polly z Elvisem. Także bardzo wesoły poznański weekend:)

Po wielu przemyśleniach stwierdzam, że czas mam kiepski, bo: nie wypocząłem po On-sighcie, wiało mi w twarz, niezaaklimatyzowałem się jeszcze do wyższej temperatury (było ponad 20 stopni) no i "coś chciało ze mnie wyjść" i walczyłem bardzo żeby nie wyszło...

dzięki Bela za pociągnięcie mnie przez kilka kilometrów z najgorszym miejscu!
Zrobiliśmy sobie z Aga i Grześkiem plan treningowy, jak wyjdzie chociaż jego cześć to będziemy niezniszczalni!:)
p.s.może będą jakieś dodatkowe zdjęcia potem