27 listopada 2009

Nutts Hutts


Wulkan Mount Mayo dymi bezustannie. Ostatnio nawet był wybuch pyłowy i zabroniono turystom szwędać się w bliskiej jego okolicy. Pozostało nam więc zobaczyć ruiny kościoła w którym spłonęło po innym wybuchu tego samego wulkanu 1600 osób na początku XX wieku. Postanowiliśmy też ruszyć się po raz pierwszy od zawodów na Borneo robiąc jogging dookoła miasta Legaspi. Śpimy w najtańszym do tej pory hostelu, który charakteryzuje się poziomem hałasu odpowiadający wyjącemu silnikowi motorówki z Inle Lake. Czyli nie da się spać. Od momentu kiedy opuściliśmy Madukan leje. Codziennie, a czasem nawet bezustannie. Myślałem, że przesuwając się na południe uciekniemy od monsunu, tutaj niestety jest na odwrót i leje jeszcze bardziej. Kolejnym celem jest dostać się na Bohol, jedną z bardziej atrakcyjnych wysp Filipin. To znaczy posiadającą najwięcej tzw. atrakcji turystycznych.
Po drodze zatrzymujemy się jeszcze na wyspie Leyete w miejsowości Tagloban. W okolicy ponoć jest naturalny most skalny, jakas fajna jaskinia i można polywac kajakiem po rzece w srodku jungli.
Konczy się tak ze mostu nie widzielismy bo za wysoki poziom wody i lodka nie daje rady. Kajakow nie ma za to jaskina owszem fajna. No i jest rzeka w srodku jungli:) Cala jednak zabawa w tym jak tu dojechac. Trzeba wsiąć na opisywany już habal-habal i przejechać przez 8 kilometrowe błoto czasem do kolan. Nasz driver zgubił po drodze w tym błocie japonki:)
Ta cześć Filipin jest nieporónywalnie biedniejsza od północy. Wioski to kilka bambusowych chatek, jedno ujęcie wody w którym wszyscy mieszkańcy się kąpią, biorą i nabierają wodę do picia. Przypomina to bardzo Laos tylko jest jakby weselej.
Po kolejnej prawie całodniowej podróży docieramy na Bohol. Są tu dwie największe atrakcje filipin. Chocolate hills, które są geologiczną ciekawostką, a wyglą jak trawiaste pagórki wysokie na kilkadziesiąt metrów. Jest ich kilkaset w okolicy, ale naprwdę nie mam pojęcia co mają wspólnego z czekoladą szczególnie, że są całe zielone:) Drugą atrakcją jest Tarsier (nie znam polskiego odopowiednika), który do niedawna (bo odkryto nowy gatunek) był najmniejsza malpka na swiecie. Nie dość ze jest najmniejsza to zdecydowanie jest najsmieszniejsza i najslodsza. Wyglada jak maskotka która chcialoby mieć na wlasnosc kazde dziecko i chyba tez kazdy dorosly.
Jedna z atrakcji jest tez Nuts Huts czyli chatki lezace w srodku jungli, których wlasicilem jest niezwykle mily Belg. Kazdy backpacker który przyjezdza na Bohol nocuje w NutsHuts. Miejsce jest po prostu oaza spokoju. Niezywkle proste a super urzadzone bambusowe chatki stoja nad niebieska rzeka. Jest pyszne jedzenie, wycieczki po okolicy, w sezonie można wypozyczyc rowery gorksie, jest nawet sauna (w tym upale?!) i masaz. Tak nam się tu spodobalo ze zostalismy dwa dni.

Wyjchalismy dzisiaj w kierunku ostatniego celu – wyspy Boracay. Siedze właśnie na gornym lozku na pokladzie promu z wyspy Cebu który za 12h doplynie do Ilo Ilo. Caly poklad to dwupietrowe metlowe lozka, tylko zawiewa deszczem bo jest tylko dach a boki są odsloniete.
Napisal bym chetnie ile to rzeczy zobaczylismy, ale z powdu bezustannej ulewy lepiej będzie napisac czego nie zobaczylismy. Nie zobaczylismy więc:
-        szczytu Mount Mayo bo był zamkniety, a poza tym i tak lalo
-        naturalnego mostu skalnego w parku narodowym Natural Bridge.
-        panoramy Chocolate Hills z punktu widokowego, bo była taka mgla ze nic nie było widac
-        Tarsier Visitor Center – gdzie można zobaczyc malpki w ich naturalnym srodowisku, musielismy zadowolic się jednak innymi które zyja sobie w barach i biurach turystycznych w okolicy Nuts huts
-        rowerow gorskich bo jestemy 6 dni przed sezonem
-        najstarszego zabytku na Filipinach, hiszpanskiego fortu w Cebu City, bo mielismy tylko godzine na przesiadke na prom więc zdazylem zjesc tylko cheesburgera
-        pomnika wodza Lapu-Lapu który zabil Magellana na wyspie Matukan, gdy ten chcial go na sile nawrocic, konczac w ten sposob jego podroz dookola swiata,  z tego samego powodu co wyzej.
-        Slonca i niebieskiego nieba, bo leje prawie caly czas

Jak widzicie nie za wiele więc ostatnio zobaczylismy. Parafrazujac jednak ulubiony kawal mojej mamy: „ale Panie, kto by się tym przejmował!”:)

Zostalo 5 dni na Filipinach. Liczmy na slonce i więcej przygod.

4 komentarze:

  1. na wiki piszą, że w porze suchej cała ta trawka, ktora pokrywa C.H. zmienia swój kolor na brązowy i stąd nazwa:)
    zycze lepszej pogody;]pozdrawiam
    Paulina

    OdpowiedzUsuń
  2. Komentarz do zdjęcia:
    to dopiero nazywa się "uderzające podobieństwo" ;]
    Pozdro!!!
    Sławek

    OdpowiedzUsuń
  3. Małpka jak emailowalem jest boska, szkoda ze ten deszcz moczy plany,ale sprobujcie poszukac pozytywow w nim. Z drugiej strony przypomina mi sie Forest Gump(Vietnam), pewnego dnia zaczelo padac i tak padalo przez 3msc.Podesle cos na maiala o deszczu,moze sie wam odmieni.

    A o co biega z tym kawalem Twojej mamy "ale Panie, kto by sie tym przejmowal" ??

    OdpowiedzUsuń
  4. Zdjęcia z małpką kapitalne.Ona patrzy na Ciebie przyjażnie i jakby z uśmiechem; w twoich oczach to chyba nie strach tylko prezentacja, że po zapaleniu spojówek nie ma śladu. A co się tyczy deszczu to przypominałem przed wyjazdem żebys zabrał parasol.

    OdpowiedzUsuń