28 maja 2011

Śnieżnik extreme




Coś się chłodnawo zrobiło.  Światło dnia zdążyło już nas obudzić tylko jakoś wstawać się nie chce. Dzisiaj mamy jeszcze zrobić ostatni trening biegowy przed powrotem z majówki. Przecieram zaparowane okienko w namiocie i ze zdumieniem stwierdzam, że na dworze jest… zima. 30 centymetrów mokrego śniegu zaskoczyło wszystkich. A najbardziej chyba drogowców.
Cel wyjazdu był dosyć prosty. Bierzemy buty do biegania i rower i każdego dnia naginamy ile się da. Choć nie w pełni profesjonalny to zdecydowanie jest to mój pierwszy „obóz” treningowy.  Pod masyw Śnieżnika w Kotlinie Kłodzkiej dojeżdżamy dosyć późno. Po drodze udaje nam się zobaczyć słynna krzywą wieże w Ząbkowicach Śląskich, która krzywizną przebija nawet jej bardziej znaną siostrzyczkę w Pizie. Odświeżam też wspomnienia na twierdzy w Kłodzku, która wybitnie kojarzy mi się z początkiem mojej licealnej kariery w telewizyjnym reailty show „Extremalna Dwójka”. Gdzieś nawet można to obejrzeć  w sieci.  Yariske zostawiamy na leśnym parkingu i ruszmy z buta obładowani zapasami sprzętu i jedzenia na kilka dni, który zaskakująco dosyć sporo waży. Zrobiła się noc, a my nadal pchamy rowery pod niekończącą się górę. Szczęśliwym trafem jednak wracał do schroniska swoim samochodem sam właściciel – Jacek i zabrał nam plecaki zostawiając nas z samymi rowerami bez czołówek w środku lasu. Dotarliśmy jednak bez problemów z pomocą księżyca i rozbiliśmy namiot rozpoczynając oficjalnie obóz treningowy.
3 następne dni toczyły się podobnym rytmem. Wstajemy niespiesznie czekając aż słońce oświetli namiot. Jemy jajecznice, zalewamy bukłaki rocketfjulem, bierzemy kilka batonów, mapę i ruszamy w trasę. Raz rower, raz bieganie , czasem dwie rzeczy tego samego dnia.  Masyw śnieżnika jest najwyższy w okolicy, więc każdy trening rozpoczynał się długim zjazdem (lub zbiegiem) aby potem serpentynami i z różną zmianą krajobrazu otoczyć kilka górek i długim podjazdem wrócić do punktu wyjścia. Kilka godzin treningu, który w gruncie rzeczy jest trochę cięższą wycieczką sprawia, że na twarzy mamy ogromne banany.  Nie oznacza to, że nie jest to męczące! Wylewam bowiem siódme poty na podjazdach rowerem oglądając oddalające się plecy Agnieszki czy kuśtykając z kijkami po raz trzeci wbiegając na szczyt Śnieżnika. Są piękne widoki, które przecież ani nie są norweskimi fjordami ani grand canyonem, a jednak  ujmują i  wręcz zobowiązują do odpoczynku i kontemplacji. Są magiczne chwile jak samotna  ambona na środku wielkiego wyrąbiska,  wiejący grozą domek pustelnika w środku lasu czy niestandardowa ilość gwiazd oglądana przy kubku grzańca galicyjskiego. Są też przyjaciele, którzy pojawili się znienacka ostatniego dnia i przedłużyli nieco czas ciszy nocnej w schronisku. Wreszcie jest Jacek, właściciel, który porozumiewa się tylko w trybie rozkazującym czasu przyszłego.
Nici z ostatniego biegania.  W zimowych warunkach zjeżdżamy przemoczeni i zmarznięci do samochodu. Na drodze warunki tragiczne i nikt nie zazdrości markotnie wyglądającym motocyklistą z otwartą, zaklejoną śniegiem szybką kasku.  W ramach turystycznego obowiązku zwiedzamy jeszcze tajemnicze podziemne miasto w Osówce, które w imponujący sposób pokazuje fanatyzm Niemców na punkcie budowania fortyfikacji.
Majówka udana w 200%.Nie dość, że się zdrowo zmęczyłem, łydę przypakowałem, trochę nawet schudłem to jeszcze znalazłem stałą kompankę na dalsze treningi;) A kolejne zawody już wkrótce…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz