15 listopada 2011

Powrót w Tatry


Ostatnie kilkanaście metrów biegnę. Pod górę, po osuwających się piargach, potem skacząc po wielkich głazach. Dalej droga urywa się północną ścianą. Na szczycie jest tabliczka, a na niej napis "Javorovy Stit". Cóż takiego nadzwyczajnego jest na tym Jaworowym żeby tak biec. Ano nic. Po prostu cieszę się niezmiernie, że zdobyłem szczyt w Tatrach na którym nigdy wcześniej nie byłem. Ba! kiedy ja byłem ostatnio w Tatrach!

Do Zakopanego przyjechałem przy okazji "Dni lajtowych" Polskiego Klubu Alpejskiego, gdzie miałem robić pokaz slajdów ze "Śnieżnej Pantery". Możliwości dodatkowego wspinu w Tatrach nie mogłem przegapić. Z racji ostatnio mojego zabieganego trybu życia ciężko było dogadać się z kim i na co (się wspinać), ale ostatecznie udało się umówić z moim jedynym (w swoim rodzaju) bratem:)

Kilka godzin z Poznania z Michałem Matlągiem, potem przesiadka w Zakopcu do Przemka, kima w samochodzie po Słowackiej stronie Tatr i z rana ruszamy na wspin. Wstyd się przyznać, ale w tej części Tatr (nie polskiej) byłem zaledwie kilka razy, a w dolinie Staroleśnej nigdy. Warun wprost idealny. Na dole mgły, które sprawiają wrażenie nieskończonego morza. Powyżej bezchmurne niebo i prawie bezwietrznie. Mamy środek listopada, zwykle śnieg zakrywa już ściany, a teraz piękny, gorący granit aż zachęca do wspinania. Przemek wybrał jeden z kilkuwyciągowych filarów Jaroworowego Szczytu. Droga nie ma nazwy, trudności niewygórowane, ale to nie ma znaczenia.

Wspinamy się w miarę szybko, na zmianę prowadząc wyciągi na całą długość liny. Końcówka to super wspinanie na ostrzu grani. W sumie jakieś 300m. Nie jest to może El Capitan, ale niewątpliwą zaletą wspinania o tej porze roku jest kompletny brak ludzi. Po prostu słońce, wspaniałe widoki, dwójka braci i czysta przyjemność. Nie do powtórzenia w innych górach. Pozostaje jeszcze wbiec na szczyt...

Zjeżdżamy szybko, walcząc po drodze z zaklinowaną liną. Schodzimy już po ciemku do samochodu. Przemek wraca do domu po szybkiej, jednodniowej akcji ja wysiadam przy Hotelu "Nosalowy Dwór".
Zwykle w takich hotelach pracowałem teraz mam zaszczyt się nawet zdrzemnąć, dzięki temu że jestem gościem na "dniach lajtowych".

Potem były dwa dni pokazów zdjęć, fantastycznych górskich opowieści, spotkań, pokazów filmów i nawet zamieniłem kilka zdań z Denisem Urubko. Dał mi rosyjski oryginał swojej książki i spytał się czy może mi się jeszcze podpisać;) Ciekawy gość z tego Denisa. Chciałbym zrobić chociaż 10% tego co on. Ciekawe, że naprawdę tylko garstka ludzi w historii alpinizmu zrobiła coś wyjątkowego.A tylko kilku unikalnych gości zrobiło to wielokrotnie. Wśród nich jest właśnie Denis.


1 komentarz:

  1. ale czad :) Pogoda faktycznie sprzyjająca-właściwie warunki na wspin od sierpnia non stop! Jak będziesz się znów wybierać (tylko na coś łatwego w miarę) daj znać! A my z ekipą testujemy nową ścianę w Dąbrowie! pzdr!

    OdpowiedzUsuń