"Za kolejnym zakrętem na pewno się wypłaszcza". Tak wmawiam sobie już od dobrych kilkunastu (kilkudziesięciu?) zakrętów. Kilometry mijają, a podjazd wcale nie chce się skończyć. Zakładam, że to samo myśli sobie kilka tysięcy innych zawodników ścigających się razem ze mną. Bierzmy właśnie udział w największym maratonie MTB w Europie - Sympatex Bike Festiwal nad włoskim jeziorem Garda. Najlepsze jest jednak to, że startujemy przypadkiem, bo przyjechaliśmy to przecież w celach treningowych
Pierwszy oficjalny wyjazd Poco Loco Travel musiał być wyjątkowy. Szóstka śmiałków, która zdecydowała się pojechać miała wysokie wymagania co do poziomu i intensywności wszystkich planowanych aktywności. A tych było dużo! Bieganie, rower, wspinaczka, via-ferraty, a do tego najcięższe z nich: pizza i włoskie wino;) Tyle rzeczy na raz można robić chyba jedynie nad Gardą.
Zakwaterowaliśmy się w malutkiej wiosce Tremosine, kawałek od głównego kurortu turystycznego Riva del Garda i był to zdecydowanie strzał w dziesiątkę. Cisza i spokój, piękne widoki na góry, tanie lokalne jedzenie i do tego szlaki rowerowe i biegowe zaczynające się prosto z naszej rezydencji. Żyć nie umierać!
Jak na wyjazd treningowy przystało nie oszczędzaliśmy się. Ekipa podzieliła się na grupę rowerową (Gizela i Rafał) biegowo-wspinaczkową (ja i Grzesiek) oraz tych co wszystko na raz (Aga i Marcin).
Pierwszy dzień skatowaliśmy się na wspomnianym maratonie. Spisaliśmy się całkiem godnie jak na naszą małą, polską reprezentację. Wyniki do wglądu:http://www.bike-magazin.de/festival/riva/?id=747&L=1
Kolejne dni zaliczaliśmy najsłynniejsze (i najtrudniejsze) via-ferraty często łącząc je z długimi wybieganiami. Dla mnie to kwintesencja górskiej przygody. Wychodzisz rano z miasta, wspinasz się szybko na szczyt,a potem z niego zbiegujesz na dół wracając do punktu startu. 2000m przewyższenia, kilkanaście kilometrów, niezapomniane widoki i super pozytywna atmosfera. Takie akcje dają mnóstwo energii, której nie wahaliśmy się używać na kolejne dni. Grupa rowerowa eksplorowała wszystkie możliwe szlaki jednak zostawiając ten jeden, najpiękniejszy i najsłynniejszy na koniec. Najpierw podjazd ponad tysiąc metrów do góry, a później niesamowity zjazd szutrami i ścieżkami z zapierającymi dech w piersiach widokami nad sam brzeg jeziora. Nawet ja, jako nie jeżdżący za wiele na MTB muszę przyznać, że trasa jest powalająca!
Popołudnia i wieczory spędzaliśmy na zwiedzaniu klimatycznych górskich wioseczek i raczeniu się oczywiście pizza, kawa i resztą włoskich specjałów. Te kilka dni oprócz solidnej dawki energi (i hektolitrów wylanego potu) pozwoliła nam zapomnieć o problemach dnia codziennego. Każdy je ma, a nie każdy potrafi się z nimi rozstać. Okazało się, że lekarstwo znajduje się trochę ponad 1000km od Poznania. Tylko należy pamiętać, że zażywać je można tylko w towarzystwie kilku innych wesołych pacjentów;)
Mam nadzieje, że takich wyjazdów uda mi się zorganizować więcej. Chętni pisać śmiało:)
Więcej zdjęć TUTAJ
lufciarkie te ferraty! świetne zdjęcia!
OdpowiedzUsuń