fot.Kacper Tekieli |
Jedna, druga, trzecia i dalej jeszcze
kilka kozic stoi dosłownie kilka metrów ode mnie. Najmniejsza
podchodzi w moim kierunku tak jakby pierwszy raz widziała człowieka
i z ciekawości chciała sprawdzić „co to jest”? Sam
przystanąłem na chwile chociaż czasu na podziwianie przyrody
specjalnie nie mamy. Przed nami jeszcze kilkanaście kilometrów
Grani Tatr Wysokich. Zarówno ja i Kacper jesteśmy tu pierwszy raz i
choć chciałoby się siąść i pooglądać widoki to myślę tylko
o jednym: „trzeba napierać szybciej”
Pomysł na przejście Grani Głównej
Tatr non-stopem pojawił się w mojej głowie już kilka lat temu.
Nie ma co przytaczać historii jej przejścia, danych statystycznych
czy nazwisk słynnych alpinistów, którzy ją zdobyli. Przejście
całej Grani, 75km od Tatr Bielskich, przed Tatry Wysokie po Tatry
Zachodnie to po prostu wielki wyczyn. A zrobienie jej w rekordowym
czasie to już coś znacznie większego. Dość tylko napisać, że
od 1975 roku kiedy Krzystof Żurek, a niedługo po nim Władek
Cywiński przeszli samotnie grań w 3,5 dnia nikt w ogóle nawet nie
przymierzył się do rekordu, ba!przejść całej Grani było od tej
pory w ogóle niewiele. To daje do myślenia.
Ciągle jednak trudno było mi znaleźć
mi czas, żeby Grań chociaż zobaczyć, bo zawsze w wakacje byłem
gdzieś daleko poza Polską. Teraz pierwszy lipiec od kilku lat
spędzam w Polsce dlatego postanowiłem skorzystać z okazji. Pomysł
podchwycił Kacper Tekieli z którym poznałem się przypadkiem na
otwarciu naszego Poco Loco Hostelu. Okazało się, że biega i wspina
się na podobnym/lepszym poziomie ode mnie więc założyłem, że
razem możemy spróbować swoich sił w Tatrach. Od decyzji do
wyjazdu minęło właściwie kilka dni. Z pomysłu na przejście
całej Grani, została tylko Grań Tatr Wysokich, a potem
stwierdziliśmy, że ruszymy na lekko i zobaczymy dokąd dojdziemy w
ciągu dnia i w zależności od pogody ruszymy dalej. Informacji
zasięgnąłem u Artura Paszczaka (trzy próby na Grani Tatr
Słowackich), z jednego z wydań magazynu GÓRY, internetu, a główny
opis wzięliśmy z przewodnika Kurczaba „Najpiękniejsze
Tatrzańskie Szczyty”. Wzięliśmy 50m liny, jakieś kości,
friendy, buty wspinaczkowe, puchówkę, nrc, czołówkę,
batony,żele, szturmżarcie i 3l wody. I ruszyliśmy...
Z Javoriny wyszliśmy o 1:00 dochodząc
na Przełęcz pod Kopą (początek Grani Tatr Wysokich)o 3:00 w nocy.
Startujemy z impetem przy świetle czołówek ok 3:30. Już na
pierwszym szczycie - Jagnięcym, nadkładamy drogi podążając
niepotrzebnie ścieżką zamiast wspinać się wzdłuż grani. Takie
pomyłki zdarzają nam się niestety kilka razy. Kolejny na
Pośredniej Papirusowej Turni gdzie wchodzimy i schodzimy właściwie
tę samą drogą zamiast obejść trudniejszy fragment. Dodatkowy
niepotrzebny zjazd (jedyny na całej grani) na Baranich Czubach.
Trzymamy się opisu i „zaliczamy” najważniejsze szczyty,
mniejsze czuby i pipanty obchodząc. Na przełęczach i szczytach
chwile odpoczywamy Kacper robi zdjęcia podchodzącym bardzo blisko
kozicom i dokumentuje całe przejście. Mimo początkowej irytacji i
chęci do „napierania” zmieniam nastawienie na bardziej
rekreacyjne. Idziemy żwawo, ale jednak w celach poznawczych, a nie
sportowych. Wspinamy się bez asekuracji. Okazuje się, że zarówno
ja jak i Kacper czujemy się pewnie w niewielkich trudnościach mimo,
że skała w większości jest krucha lub bardzo krucha. Z tymi
wszystkimi wtopami i nie idąc na maksa docieramy na Lodowy Szczyt po
6h20min a godzinę później na Lodową Przełęcz zatrzymując się
jeszcze niepotrzebnie żeby nabrać wody z ledwie cieknącej strużki.
Jestem zaskoczony. Z reguły zespoły docierają tu po 2-3 dniach
wspinania. Paszczak w trzeciej próbie doszedł tu po 12h. Jesteśmy
„zaledwie” 1,5h wolniej niż rekord Żurka. Zastanawiam się
nawet czy nie popełniliśmy jakiegoś błędu? Ani ja ani Kacper nie
spodziewaliśmy się takiego czasu. A nawet nie minęło południe.
Dalsza część grani to trochę trudniejsze wspinanie, kilka
skomplikowanych przełęczy i trudności z wycofem. Dostajemy info,
że po południu pogoda ma się zepsuć, a w nocy burza i kolejny
dzień leje. Decydujemy, że pójdziemy do przełęczy „Biała
ławka” z której można wycofać się jeszcze na stronę doliny
Jaworowej u ujścia której stoi samochód. Trochę wygodnicko, ale
ostatecznie z wyniku jesteśmy bardziej niż zadowoleni.
fot.KT |
Nabieramy jeszcze wody ze stawu
oddalonego o pół godziny drogi w dół i ruszamy przez mały lodowy
i Zbójnickie Turnie na Białą Ławkę. Wejście na Wielką
Zbójnicką Turnię to trójkowe żywcowanie w całkiem sporej
ekspozycji, ale malutki szczyt daje sporo satysfakcji. Na pewno
niewiele (jak na na Tatry) osób pozostawiło na nim swój ślad.
Potem długa, kilkugodzinna droga do
samochodu i jazda na pizze do „Adamo”.
fot.samowyzwalacz |
Mogę napisać jedno. Byłem pełen
niepewności czy Grań jest w moim zasięgu. Teraz wiem, że tak i
moja „idee fixe” jeszcze bardziej zakrzewiła się w mojej
wyobraźni. Czy czerwiec przyszłego roku przyniesie nowy rekord na
Grani Głównej? To marzenie nawet silniejsze niż wejście na nie
jedną wysoką górę....
p.s.potem kilka dni ostro trenowałem z Aga w Tatrach, ale to inna historia...
Jakoś super szybko to nie jest, więc się tak nie jarajcie chłopaki :)
OdpowiedzUsuńzakładając że był to nasz pierwszy raz na grani i porównując się z zespołami, które znamy to jednak wychodzi całkiem żwawy czas:) a zrobiłeś szybciej? proszę o podpisywanie się. to nie forum Brytana;)
OdpowiedzUsuń