8 lutego 2010

Roadtrip ULURU i zemsta ludu Ananga Part 1


Pusto, pusto, płasko, krzaczki, pusto, kangur (leży, rozjechany), pusto, płasko... i nagle jest!!! WIELKA CZERWONA SKAŁA. Naprwde wielka. Niby ja juz widzielismy tysiac razy w telewizji i na zjdeciach, ale teraz jest jakby wieksza. i bardziej czerwona.
jechalismy tu dwa dni z Adelaide. Przylecialem tam ze Slawkiem lotem z Gold Coast, Justa z Melbourne i razem pojechalismy oddebrac naszego camper vana. Firma wynajmujac samochody nazywa sie Wicked Campers. Wicked jest z wielu powodow. Wszystkie vany sa pomalowane w kolorowe grafiti, kazdy ma swoja nazwe (nasz to dumny TERMINATOR), firma oferuje wiele promocji. Np. jezeli zadzwoni sie do nich i oficjalnie przyzna sie, ze jest sie gejem, dostaje sie z miejsca 5% znizki. Ja planowalem skorzystac z oferty "Naked Special", czyli musimy odebrac vana na golasa i dostajemy jeden dzien wynajmu na darmo. Mimo dlugich dyskusji, Justyna nie chciala zgodzic sie na promocje. na stronie internetowej jest cala naked galery gdzie ludzie jak pan bóg stworzył stoja wesoło przed vanami. Nas w galeri nie bedzie:(
W zasadzie nie istnieje za wiele zakazow przy wynajmie. mozna w camperze spac i gotowac gdziekolwiek (w srodku jest wielki materac, zlewozmywak, szafki i kuchenka gazowa), mozna dostawac mandaty bo i tak tutejsza policja nie moze wyegzekwowac zapalty od obcokrajowcow, mozna go obic i mozna a nawet trzeba przejezdzac kangury! okazuje sie ze najwiecej wypadkow zdarza sie kiedy glupi kierowcy probuja ominac zwierzeta na drodze (szczegolnie w nocy). O nakazie przypomina naklejka na predkosciomierzu: Kangaroos, Run the fukcers down!
No to w droge. do Uluru mamy bagatela 1600km. musimy dojechac, zwiedzic co trzeba i wrocic w ciagu 7 dni. Czas umila nam 7 plyt CD z muzyka od Marka Grechuty po Trashman i kultowy Surfin' Bird. Benzyna drożeje z kazdym kilometrem. W Adelaidze 119 centow za litr a w Kings Canyon dochodzi do 180! moje bledne obliczenia spowodowaly ze wyprawa kosztuje kazdego z nas 100$ wiecej:/ no ale czego nie robi sie dla odrobiny przygody:) Poczatkowe 800km jest srednio urozmaicone zreszta kolejne 800 rowniez, na szczescie pomiedzy mamy mala perelke w postaci Coober Pedy. Foldery reklamowe okreslaja to miasteczko jako swiatowa stolica Opalu (Australia ma 90% udzial na rynku opalu, a 70% wydobywa sie  coober peedy) z czym  trudno sie nie zgodzic oraz jako "podziemne miasto". Trzeba przyznac ze koscioly, domy i hotele "wykopane" pod ziemia pobudzaja wyobraznie.  Jak sie jednak okazuje to podziemne oznacza, ze taki kosciol czy hotel jest nakryty warstwa ziemi a sciany oklejone sa gipsowymi odlewami "do zludzenia" przypominajacymi prawdziwa skale:) jednym slowem kicz i tandeta. Czar Coober Pedy pryska zupelnie kiedy zobaczy sie kilkudziesieciu aborygenow lezacych na ulicy i porbujacych znalezc swoje miejsce na swiecie. O nich bede musial napisac osobna historie. Probujemy jeszcze znalezc jakis ladny opalik w stosach gruzu wywiezionych z szybow kopalnianych, bo ponoc jakas tam baba w zeszlym tygodniu znalazla calkiem lady okaz. no ale i tym razem bez powodzenia:)
Na szczescie skarb znajdujemy poza granicami miasta w kierunku odwrotnym do asfaltowej autostrady nr 1. Wjezdzamy w prawdziwy OUTBACK. szutrowa, wyboista droga ciagnie sie przez kilkaset (kilka tysiecy?) kilometrow. my zahaczamy tylko o jej kawalek dojezdzajac do Dog Fence, ponoc najdluzszej struktury wybudowanej przez czlowieka. zwykly kawal plotu, ktory mial odgraniczac psa dingo od stad owiec. ale jaki kawal! 5600km! naprwde wielki kawal plota:) a zaraz za plotem znajduja sie tzw Moon Plains (powinno byc Mars) ktore do zludzenia przypominaja krajobraz ze zdjec z marsjanskiej sondy Pathfinder.
W drodze powrotej na autostrade zahaczamy jeszcze o The Breakways, czyli kolorowe gory na srodku pustyni. stojac na czubku poczulem sie troche jak na Puna de Atacama. nic dookola, a jakos tak pieknie:)

Wracamy na asfalt. trzeba pamietac o regularnym tankowaniu, bo jedna stacja od drugiej oddalona jest czesto o 300km. a pomiedzy nimi NIC, tylko Outback. ale i tak jest fajnie. Czasem przejedzie jakis Road Train, czyli tir dlugosci ponad 50m z 5 przyczepami. Kierowcy pozdrawiaja Cie oderwaniem jednego palca od kierownicy. klimatyczne Road House zapewniaja "rozrywke" co kilkaset kilometrow. Jedziemy zwykle do 23 ja na zmiane z Justyna (Slawek nie jest doswiadczonym kierowca;), stajemy na przydroznym parkingu z laweczka i wielkim kontenerem z (jak glosi tabliczka) byc moze zakazona woda, kladziemy sie na dachu vana i dyskutujemy o zyciu:) rytulal powtarzany konsekwentnie przez 7 dni:)

Trzeciego dnia rano docieramy do Ayers Rock Resort, miasteczka stworzonego na srodku pustyni specjalnie dla wymagjaych komfortu turystow. Sa hotele, campingi, baseny, sklepy, supermarket no a w tle wielka czerwona skala ULURU. Pisalem juz, ze jest naprwde wielka a nie taka jak na zdjeciach?

To be continued...


p.s.wiekszosc zdjec zrobiona przez Slawka i Justyne

5 komentarzy:

  1. To Tomku narobiłeś smaka 1 cześcią ...nic tylko czekać na 2. Wypożyczalnia Vanów, naprawde jedyna w swoim rodzaju!
    Pozdrawiam całą ekipę i czekam na relacje z Uluru :)!

    znad Polskiego morza

    michał

    OdpowiedzUsuń
  2. wreszcie jakaś relacja!
    tytułowe zdjęcie z vanem - mistrzostwo!
    ale pustynia ma maxa...

    P.iA.

    OdpowiedzUsuń
  3. Uluru na zdjęciach bardzo małe :|

    A tan pająk czarrrny to plastykowy mam nadzieję? Bo czym dłużej patrzę w to zdjęcie tym bardziej on jest prawdziwy!!!! :)

    PS
    Does anybody know that the bird is the word?


    SkuraŁ.

    OdpowiedzUsuń
  4. PSS

    Nie wiedziałem, że jest magazyn pt "Bieganie"
    Ciekawe czy są: dziennik "Chodzenie"
    tygodnik "Stąpanie"
    periodyk "Ciche skradanie"
    kwartalnik "TipTop"
    ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo ciekawie napisane. Super wpis. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń