20 czerwca 2010

Yukon - bigger than life

Bez elektrycznosci, bez prysznica, bez ubikacji, tak mieszka nasza host w malutkiej, lezacej nad brzegiem fiordu miejscowosci Haines. Miejsce wprost wymarzone dla nas na odpoczynek I zbieranie sil.Aurita jest calkiem urodziwa mieszkanka Puerto Rico, sluzyla prawie 9 lat w armii amerykanskiej, przezyla sluzbe w Afganistanie I Iraku (choc raz wysadzili w powietrze jej opancerzony samochod) I postanowila w koncu zamknac rozdzial wojenny I osiasc w jakims spokojnym miejscu. Nawiasem mowiac na Alasce jest sporo weteranow, glownie z Wietnamu, ktorzy nadal nie moga spac po nocach.
Domek ktory sobie wynajmuje za bagatala 400$ za cale lato, zbudowany zostal na klodach zaraz nad brzegiem fiordu, tak ze gdy przychodzi przyplyw to unosi sie spokojnie na wodzie. Ogrzewanie drewnem, my spimy na malutkim strychu. Obok domku przechodzi sciezka niedzwiedzi Grizzli ktore mozna spotkac wychodzac zalatwic potrzebe.

Dojechalismy tu jednak nie bez problemu. Najpierw, jeszcze w McCarthy zlapalismy stopa I na pace pick-upa wrocilismy do miejsca gdzie zostawilismy naszego krazownika szos. Potem dluga droga do Tok I wreszcie wyjezdzamy na slynna Alaska Higway. Granice kanadyjska przekraczamy bez problemu, ja dostaje wize pracownicza, a Beno z powodu pomylki w ambasadzie musi sie zglosic dokladnie 15go raz jeszcze na granicy. W Kanadzie droga jak w Polsce dziura na dziurze. Raz jedna hopka zaskoczyla Bena I wyskoczylismy prawie jak Collin McRea na OSie:) Zeby dojechac do Haines trzeba znow przejechac granice usa. I tutaj prawie nas zastrzelili. Zamiast zatrzymac sie na czerwonym swietle kilkanascie metrow przed budka straznika ja z przyzwyczajenia chcialem podjechac “pod okienko” Az tu nagle wielka baba wyskakuje I krzyczy STOP! STOP!, a jej kolega juz przygotowany z reka na postolecie biegnie za nia. Nam ogolnie chcialo sie troche smiac, ale babka na powaznie wziela nas za jakis szalencow co wiazalo sie z kompletna kontrola papierow I przeszukiwaniem samochodu. Godzina na granicy.

W Haines na szczescie odrywamy sie po raz kolejny od problemow podrozy. Gotujemy codziennie na kuchence turystycznej (bo zwyklej nie ma), czytamy ksiazki, chodzimy po lesie I w koncu zaczynamy biegac. Mnie zainspirowala ksiazka “Born to run” (w Polsce ukazala sie wlasnie pod tytulem “Urodzeni Biegacze”, bardzo polecam) na tyle, ze od jej skonczenia biegamy I trenujemy praktycznie codziennie. Ostatni dzien w Haines wybralismy sie na kilkugodzinny trail running. Piekny szlak w lesie, potem wzdluz kamienistej plazy konczyl sie przy zatoce z widokiem na lodowiec. 20Km niesamowitej przyrody. Naprawde mam wrazenie ze ta wspinaczka na Denali wprowadzila w nas jakies wewnetrzne przemiany. Cieszymy sie z malych rzeczy I ze wszystkiego dookola.

Okazuje sie, ze Lisa z powodu kiepskiej pogody nie doplynie ani dzis ani jutro wiec pakujemy manatki I jedziemy do kanadyjskiego Whitehorse, skad zaczyna sie zwykle splywy na Yukonie. Zahaczamy jeszcze o slynne muzeum młotkow, gdzie doslownie na scianach wisi 1500 mlotkow roznego uzytku. Nigdy bym nie pomyslal ze mlotek moze byc tak skomplikownym uzadzeniem.
Whitehorse mimo ze jest najwiekszym miastem Yukonu,wyglada jak mala wioska. Kilka ulic na krzyz, kilka supermarketow I dwa dwu-salowe kina z poprzedniej epoki. Sa tez 2 macdonaldy:) przy rzece stoi zacumowany SS Klondike, statek parowy ktory przywozil tu kiedys poszukiwaczy zlota. Nie udalo nam sie znalezc tutaj hosta wiec spimy w samochodzie kawalek za miastem. W oczekiwaniu na Lise, czytamy, biegamy, plywamy, chodzimy na silke, do sauny (3,5$ kosztuje wejscie do wielkiego kompleksu rekreacyjnego) I do kina. I tak kolene 3 dni. Wreszcie Lisa doplywa do miejscowosci Skygway, 180km od Whitehorse, a ze nie mamy za wiele do roboty to postanowilismy po nie pojechac.
Tym razem na granicy bez problemow. Niestety przebijamy opone I nastepnego dnia rano mamy zupelnego flaka. Okazuje sie ze zapasowa tez sflaczala. Staczamy sie kilka kilometrow I natrafiamy na policje ktora ochoczo zawozi mnie na stacje (jako wieznia, z tylu) z opona do naprawy, a potem z powrotem. Strasznie mili ludzie mieszkaja na Alasce.
Juz w trojke wracamy do Whitehorse. Wynajmujemy canoe, kupujemy zarcie na najblizsze 10 dni i jutro zaczynamy splyw. Wreszcie jakas akcja. Bede nadawal SPOTem wiec kto chce moze nas sledzic.
Zdjec tylko kilka, bo jakos sie przyzwyczailismy do krajobrazu.
Pozdrawiam I wracam za ok 9 dni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz