Zimno, mgla i pada. taki z reguly panuje klimat w Blue Mountains, ktory wedlug folderow turystycznych jest "najbardziej dostepna dzicza w Austalii". Dostepnosc polega na tym ,ze teoretycznie inwalida na wozku moze zwiedzic caly park naradowy, a dzicz to jak sama nazwa wskazuje miejsce gdzie nie ma cywlizacji. Blue Mountains sa jedna z napopularniejszych destynacji turystycznych tego kontynentu, ustepuje miejsca tylko Uluru i moze Great Ocean Road na ktorej bedziemy wkrotce. Park to w zasadzie dlugi, 300m klif, z wodospadami i lasem deszczowym. Gdyby znajdowal sie gdzies w tajaldni albo na zachodzie USA to pewnie nie byl by tak popularny. Tutaj jednak wszystko co jakos sie wyroznia, dostaje od razu broszke arakcji turysycznej. Niczego jednak nie ujmujac Blue Mountains sa naprawde ladne. Zobaczylismy tylko maly kawalek w okolicach tutejszgo Zakopanego, miasta Katoomba, ale wystarczylo mi na tyle, zebym wiedzial ze musze tu jeszcze kiedys wrocic. Chociazby zeby sie powspinac, bo to ponoc niezly rejon.
No ale (tradycyjnie) zanim tu dotarlismy (Ja i Slawek) to kilka przygod po drodze sie zdarzylo. Jak pewnie niektorzy zauwazyli na blogu byl lekki przestoj spowodowany moim ciaglym jezdzeniem na rikszy. Sklamie jezeli napisze ze nic sie nie dzialo, ale przygodom w Brisbane i zyciu na emigracji poswiece osobny post:)
Ta wycieczka byla w planach od dawna. Po pierwsze ze musialem wyrobic sobie wize do USA i pofadygowac sie po nia do Sydney a po drugie zeby wejsc na jedna z tytulowyc gor bloga - Mount Kosciuszko (przyp.tlum kos-syu-shko). Przez gumtree znalezlismy 3 poleczki ktore niesamowitym zbiegiem okolicznosci chca jechac w tym samym czasie co my, ale ze nie jezdza samochodem to potrzbuja kierowcy. i tu otwarla sie nasza szansa!:) Do Marty przyjechali rodzice i razem z nimi pojechala na inna wycieczke, Dawid polecial do Melbournw ogldac 2gie miejsce Kubicy (czego zazdroszcz) wiec zostalem jai Slawek. Plan nie wydac wiecej niz 500$ wydawal sie miec sens, ale tylko do pierwszego dnia. Mielismy samolot w poniedzialek o 7 rana. o 23 dnia poprzedniego zorientowalismy sie ze nie mamy absolutnie zadnego polaczenia na lotnisko w tym czasie! uratowal nas Mira ktory kasujac nas bagatela 60$ dowiozl nas tego samego wieczora na lotnisko.
Noc na lotnisku, kilka godzin w ambasadzie (wesoly czarny raper-urzednik dal mi bezproblemu wize na 10 lat) i idziemy zwiedzac Sydney. znjdujem hostel i wbijamy do Akwarium, ktore nie powala, chociaz szklany tunel z rekinami dookola robi wrazenie. Najfajniejsza jest ostatnia sala. Ogromna szyba z widokiem na replike wielkiej rafy koralowej sprawia wrazenie niczym olbrzymi, ruchomy surrealistyczny obraz. Potem tradycyjnie harbour bridge, opera i wieczorek zapoznawczy z naszymi kompankami podrozy: Asia, Magda i Marta (kolejnosc wedlug pojawienia sie w barze), ktore okazaly sie nudne i zupelnie niezabawne, czyli tak jak my;)
jedno piwko przedluzylo sie do wiecej niz jedno i bylo calkiem wesolo. na szczescie my nie musielismy wstawac do pracy.
rano (o 14) juz bylismy w pociagu do blue moutains. Pani poznana na gumtree, ktora zarzekala sie ze nas odbierze ze stacji i przenocuje, jednak zmienila zdanie i znow pozostal nam hostel. a w Blue Mountains zimno, mgla i pada... ale i tak jest fajnie.
Dzis spimy u Magdy i Marty na 14 pietrze aprtamentowca w Sydney. widok niezly zarowno na miasto jak ina przyszlosc. jutro ruszamy w kierunku Melbourne
Zdjecia po powrocie. moge obiecac ze teraz relacje beda przynajmniej co tydzien! Pozdrawiam
Jeszcze raz gratulujemy i czekamy z niecierpliwością na relacje ze zdobycia piątego szczytu a Korony Ziemi.MM i TT
OdpowiedzUsuńi kolejnych! :)
OdpowiedzUsuń