17 sierpnia 2009

Wild Wild Lao



zaraz zapadnie zupelna noc. siedzimy na pace malej ciezarowki jadacej do vang vieng. dookola gory i ogormne wapienne klify, wszystko porosniete jakby pionowa dzungla. mijamy male, prowizoryczne wioski, wczesniej dzieci biegly za nami i machaly do nas teraz wszyscy sie pochowali. co chwila blyskawica rozwsietla niebo ukazujac ostre sylwetki gor. wszystko bylo by jeszcze piekniejsze gdyby nie ulewa ktora zalewa nas od 2h, wszystko mokre... dojechalismy do Vang Vieng, tutaj laduje sie baterie na nestepna czesc podrozy.

3 dni wczesniej z Chang Mai postanowilismy dojechac stopem do granicy z Laosem. Mielismy nadzieje, ze jeszcze wieczorem bedziemy w innym kraju, ale niesety dojechalismy zbyt pozno, choc i tak szybciej niz autobus. zostlo nam tylko ogladanie filmow w jednym z licznych barow. wybor padl na wedding crashers (pozdro beno;) . Rano jestesmy na "granicy", maly budynek i koles pod parasolem sprawdzajcy paszporty. "prom" na druga strone Mekongu to waska, drewniana lodka ktora nabiera wody. Jestesmy w Laosie. Z Huay Xai do Luangprabang mozna sie dostac populranym slowboatem, czyli dluga wolna ladzia (plynie 2 dni), speedboatem, plynacej na granicy zycia i smierci lodce, 6h i drogo lub autobusem. tanio, dlugo i niewygodnie. wybieramy trzecia opcje. jeszcze tylko oplata za wize, my 31$ Luis 34$ bo jest przeciez bogatszym hiszpanem:) autobusy tutaj ruszaja albo o godzinie ktora jest w rozkladzie,albo wczesniej jak sie zaplenia szybko,wiec lepiej byc przed czasem. nasz wyjechal z opoznieniem. droga do Luangprabang byla fascynujaca. male wioski wcisniete miedzy gory i dzungle. cala wioska kapiaca sie pod jedna rura z ktorej leci woda. chatki drewniane, nakryte trzcina, wygladaja jakby mialy za chwile sie rozsypac, jednak w kazdej TV i czesem wielka antena satelitarna na zewnatrz! jedzenia nie ma, spac nie ma gdzie, lazienki nie ma, ale telewizor musi byc!

dojezdzamy w nocy w trakcie burzy, jak sie okazuje sezon deszczowy to naprawde sezon deszczowy.
Dolacza sie do nas szwajcarka i razem probujemy o 2 w nocy znalezc otwarty hostel. nic z tego. kladziemy sie pod jakims daszkiem, ogladamy kawalek filmu na laptopie , a potem probujemy na zmiane spac i sluchac muzyki z patryka komorki. o 4 mnisi zaczynaja dawac koncerty w swoich watach, po 5 juz zaczyna byc widziec ludzi, panie noszace dwa wiaderka na szyji chca nam sprzedac ryz. po 6 juz robi sie jasniej i Panie sprzatja ulice. po 7 juz jest calkiem tloczno,ale nam sie jakos wstawac nie chce. Pozniej sie okazalo ze wedug laosanskiego prawa po 24 jest "godzina policyjna" i nie mozna chodzic ani tym bardziej halasowac na ulicy. a jak mowi broszura "a laosanskich wiezieniach nie daja jedzenia". Znalezlisy w miare tani hostel, robilismy rundke po miescie, ktore w tym momencie nie wydawalo nam sie atrakcyjne, i poszlismy odespac noc.
Wieczorem jest tu wielki night market, gdzie okazajnie kupilismy sobie kolejna pare spodni i wisiorki.

Ta czesc Azji, podobnie jak Ameryka Polundiowa, jest strasznie popularna wsrod tzw. backpackerow. ludzie podrozuja sobie z plecakiem i w zasadzie wszyscy zwiedzaja te same miejsca takze predzej czy pozniej zawsze natkniesz sie na osobe ktora juz wczesniej spotkales. W luangprabang sptokalismy parke z ktora robilismy kurs nurkowania a Ko Tao. Spotkalismy sie znowu z Rudim, ktory dolacza do nas na dluzej. okazalo sie tez ze kolga szwajacarki jest kumplem hiroszimy ktora z nami na stopa jechala na pld tajlandi. Azja jest naprwde mala.

Wieczorem po raz kolejny zlamalismy prawo tym razem grajac w angielska "dinking game" Ring of fire i urzadzajac bitwe taneczna przed naszym hostelem. Z rudim zawsze jest kupa zabawy.
Nastepny dzien wykorzystujemy na spacer dookola ogromnego woodspadu. jest tu klinika dla azjatyckich niedzwiedzi, mozna kapac sie pod malymi wodospadami i wskakiwac do nich niczym tarzan na lianie i jest mniej znana atrakcja, jaskinia do ktorej idzie sie 3km w strasznym blocie i sa tez pijawki. my twardo poszlismy do jaskini, rudi z francuzami ktorzy z nami pojechali wycofali sie:)
Robakow (i pajakow) jest tu duzo wiecej niz w Tajlandi ,ale powoli sie przyzwyczajam. Raz bylismy w barze i barman podaje nam jednostronne menu na ktorym dumnie spaceruje wielki, czarny karaluch...

Jaskinie zwiedzalismy przy swietle komorki i fleszu aparatu. budda ktory siedzial w srodku niezle nas nastraszyl:) Bylo jeszcze wywierzysko,ale nie powalalo na kolana. Wieczorem jestesmy w spowrotem w LuangPrapang. Spotkalimsy Daniela, polaka mieszkajacego w chang rai, mowi ze od 2 lat nie widzial rodakow. to ciekawe. Siadamy w fajnym ogrodowym barze, otoczonym jakby dzungla i oswietlny jedynie swieczkami na stolach. Ja z rudim szaleje i bierzemy barbecue na dwie osoby. W dziure w stole kladziony jest zar w wiaderku, na to stalowe naczynie, na ktorym zarowno smazy sie mieso i robi rosol. ciekawa inwencja i pyszne jedzenie. do tej pory w Lasoie steskieni za chlebem zywimy sie jedynie sandwichami.

Ostatni dzien wchodzimy na gore posrodku luang prabang ogladajac mekkong z lotu ptaka i idziemy lapac stopa. autobusy sa "drogie" tzn cena straszie wygorowana dla falangow (tutaj farang to falang, dla mnie latwiej;) . O dziwo zatrzymuje sie mala ciezarowka i w piatke komfortowo na pace zmierzamy w kierunku Vang Vieng. w sumie 8h, raz przegrzewa sie silnik, raz lapiemy gume, ale widoki sa niesamowite. ostatnie 2 godziny jazdy juz opisalem:)

Laos jest jednym z najbiedniejszych krajow Azji. Wioski przypominaj mi te w Afryce, bardzo biedne, prowizoryczne. Ceny jendak sa porownywalne do tajskich,ale jestem przekonany ze tylko dla turystow. jedzenie jest drozsze niz w tajlandi. ludzie bialego kojrza jedynie z pieniedzmi. Nawet pan od autostopu chcial od nas wyciagnac duzo wiecej pieniedzy niz moglismy mu dac. to smutne, bo widac jak kraj zmienia sie pod wplywem masowej turystyki. nadal pozostaje jednym z bardziej dzikich i nie poznanych, a tutejsze gory naprwde robia ogromne wrazenie...

Teraz czas na chwile relaksu Vang Vieng i... tubing:)

6 komentarzy:

  1. no co to jest ten tubing??

    OdpowiedzUsuń
  2. Tomek!!nie nadazam za Wami po prostu:))tak szybko sie przemieszczacie:)tak trzymac!!:)powinienes jakas ksiazke napisac z tej podrozy koniecznie!:)pozdrowionka i moc usciskow
    Agata

    OdpowiedzUsuń
  3. no no:) żeby nie było, ze się nie odzywam;)

    buź

    b.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak Ty tego lapa w tym deszczu wozisz i te zdjecia wgrywasz to jest dopiero ciekawostka ;)
    pozdrowienia i nie przeziębcie się .

    Michał

    OdpowiedzUsuń
  5. chwile relaksu ? hehe przeciez jezdzenie w deszczu to sama przyjemnosc:P pozdrow ekipe i buziaki :)
    justaa

    OdpowiedzUsuń