17 marca 2012

Kolosy 2012


Bieg dookoła świata. Wydaje się to trochę absurdalnym pomysłem, a jednak komuś udało się tę szaleńczą idee zrealizować. Piotr Kuryłło za swój niemieszczący się w głowie roczny bieg otrzymał Kolosa 2012 za "wyczyn roku"

W historii zdarzały się jeszcze bardziej szalone idee. Dookoła świata za pomocą tylko siły mięśni, czyli biegiem, rowerem przez kontynenty, wiosłując przez oceany. Dookoła wzdłuż południka przez dwa bieguny. Wpław przez Pacyfik, w samych majtkach na Everest, czołgając się wzdłuż kolei transyberyjskiej itp itd. jednak wyprawa Piotrka była imponująca pod innym względem. On po prostu opuścił swoją wioskę na lubelszyźnie, za sobą ciągnął kajak i zaczął biec, aż przybiegł z drugiej strony. Bez rozgłosu medialnego, bez relacji on-line, wedle idei " nie ma ludzi z małych wiosek, są tylko ludzie z małymi marzeniami". Przesłanie, które na pewno trafiło do wielu osób. Po prostu "chcieć to móc", sam wprowadzam w życie tę prostą maksymę.

Rok temu, na tej samej scenie otrzymałem z rąk prezydenta Gdyni, Nagrodę im.A.Zawady na swój projekt zdobycia Śnieżnej Pantery w jeden sezon. Z bloga dowiecie się, że nie udało się zrealizować całego planu, ale moje przedsięwzięcie zostało docenione i otrzymałem wyróżnienie w kategorii Alpinizm. Podobnie jak Darek Zauski za wejście na K2 filarem północym i chłopaki za wejście na Pik Minsk nową droga. Wyręczenie nagród nie obyło się bez wpadek, której byłem jednym z bohaterów.  Leszek Cichy wyręczał pamiątkowe tabliczki, ale z niewyjaśnionych powodów mojej niestety nie było. Wszystko było widać na wielkim telebimie, więc pozostało mi, ku zadowoleniu widowni, podziękować za nieotrzymaną nagrodę;)

Kolosy to dla mnie ogromna dawka energii i motywacji. Jednak po tych kilku latach moje postrzeganie "wyczynu" zmieniło się. Przestałem zachwycać się i rozmarzać na temat niesamowitych wypraw, myśląc, że takie przygody są tylko dla wybranych. Teraz, zastanawiam się gdzie sam się wybiorę i czy dałbym radę po prostu obiec świat...

(zdjecia ze strony Kolosy.pl)

10 marca 2012

Bieg Piastów


Przede mną ugina się  tak "na oko" siedemdziesięcioletni staruszek. Z całych sił zapiera się na wysokich kijkach  narciarskich i w konwulsjach odpycha, jakby miał zaraz wydać z siebie ostatni dech. Ale nie wydaje. Ponownie napina swoje wychudzone ręce i z jeszcze większym impetem odpycha się dalej. A ja, mimo tego, że dyszę nie mniej intensywnie, wcale się do niego nie zbliżam...

Bieg Piastów to kultowe zawody dla narciarzy biegowych. Słyszałem o nich już wiele lat temu w czasach kiedy Justyna Kowalczyk nie była jeszcze nikomu znana, a Adam Małysz nie był nawet na podium skoków narciarskich. Nie jest to nic dziwnego, bo zawody te maja już 37 letnią historię!
Dziwne jest to, że narciarstwo klasyczne jest stosunkowo mało znane w Polsce. Dopiero na fali Justyny co raz więcej osób próbuje swoich sił w tym fascynującym sporcie. Tras mamy niewiele, a przecież jesteśmy tak samo "zimowym" krajem jak Austria, Niemcy, o krajach skandynawskich nie wspominając, gdzie "biegówki" są pierwszym zimowym sportem którego uczy się dzieci.  Właściwie jedyną, godną lokalizacją w Polsce są Jakuszyce i tam oczywiście odbywa się Bieg Piastów.

Dystansów jest kilka, wybrałem oczywiście najdłuższy, 50km techniką klasyczną. Stając na lini startu, biegówki miałem na nogach po raz czwarty w życiu (i w tym roku jednocześnie). Mimo tego miałem ambitny plan zbliżyć się do granicy 4 godzin. Do Jakuszczyc przyjechaliśmy Locobusem w wesołej ekipie z której jeszcze Mikołaj i Marcin startowali w biegu. Miki przebieg już wcześniej poniżej 4h więc plany miał ambitniejsze, Marcin biega dłużej ode mnie, więc też zakładałem, że będę wolniejszy wystartowaliśmy jednak razem obok 1786 zawodników. Wszyscy podzieleni są na dwustu osobowe sektory i startuje się równych odstępach czasowych. Przez późne zgłoszenie startowaliśmy z ostatniego sektora co oznaczało początkowo przebijanie się przez tłumy wolniejszych zawodników. O ile w zwykłym biegu maratońskim to łatwe zadanie, o tyle w biegu narciarskim trzeba bardzo uważać, aby wychodząc z torów, które są przygotowane pod narty, nie wywalić się. W dodatku poruszanie się poza torami jest dużo trudniejsze (i wolniejsze) niż w torach.

Początkowo biegnie się w ogromnym tłumie ludzi, który na zjazdach wręcz tratuje się i cudem udało mi się kilka razy nie wpaść na leżących przede mną ludzi. Po 2 godzinach zaczyna się rozrzedzać i można już gonić zawodników przed sobą. Z racji tego, że jeżdżę na nartach zjazdowych nie mam lęków przez szybkimi górkami, tak jak wielu początkujących zawodników. Niestety biegówki nie są takie stabilne i jeden z szybszych zjazdów zakończyłem na ziemi wybijając sobie prawie kciuka. 
Co jest najbardziej zaskakujące w tym biegu to średnia wieku. W najmłodszych kategoriach do 20 i do 25 lat startowało zaledwie 40 zawodników w każdej. W najstarszej kategorii plus 70 lat, startowało...55 osób.Nie muszę chyba dodawać, że duża część z opisywanych "staruszków" była szybsza ode mnie (to ważna informacja dla mojego dziadka;)

Ostatecznie pobiegłem 4h31min38sek zajmując 28miejsce w kategori;)
walka przed metą

4 marca 2012

Drytooling Biedrusko


Wspinaczka dzieli się na wiele dyscyplin. Jest wspinaczka sportowa na drogach ubezpieczonych i tradycyjna z własną asekuracją. Na skałach, na sztucznej ścianie, alpinizm w górach i buldering na małych kamieniach. Krótka i wielowyciągowa. Lodowa, hakowa, deepwater solo czy highball. Jest tego więcej niż na pierwszy rzut oka się wydaje. Właśnie gdzieś pomiędzy jest drytooling.

O drytoolingu pisałem już podczas moich zeszłorocznych treningów przed obozem ziomowym KW Warszawa. Polega to w gruncie rzeczy na wspinaczce po skale tyle, że z użyciem raków i czekanów, czyli wyposażenia typowo zimowego. Drytooling wywodzi się właśnie z alpinizmu, gdzie łączą się różne formy wspinaczkowe. Odcinki śnieżne, przeplatają się z lodem i skałą tworząc tzw. mixt. Kiedyś żeby przejść odcinek skalny nie zważano na to czy ktoś przytrzyma się haka, zawiesi się w pętli na dziabce (nazwa na czekan techniczny czekan wspinaczkowy z wygiętym styliskiem) czy zastosuje inną, ułatwiająca technikę. W obecnych czasach styl wspinaczki jest równie ważny co samo przejście ściany. W ten sposób powstał właśnie drytooling, który ewoluował do osobnego sportu do tego stopnia, że jest praktykowany również w lato. Tutaj muszę zaznaczyć, że nie można po prostu "drajtulować" na każdej skałce. Jak się można domyśleć, ostra dziabka i raki rysują powierzchnie i dosyć mocno ingerują w rzeźbę. Dlatego właśnie w Polsce powstały miejsca, ogródki drajtoolowe, które można do tego sportu wykorzystywać a nie nadają się na klasyczną wspinaczkę letnią.

Jak wiadomo w Poznaniu skał nie ma. Miejskie ściany na Cytadeli czy bunkrach są już zaadoptowane dla wspinaczki sportowej i bulderingu. Na szczęście jest i rejon drytoolowy, czyli wieża na poligonie Biedrusko. Znana już od paru lat miejscówka została przeze mnie odkryta dopiero w tym roku. Wieża ma z 12m wysokości i oferuje techniczne wspinanie po płycie zwieńczone solidną przewieszką;) na szczyt można wejść   rozchybotanymi schodami i powiesić wędkę. Stan cegieł i barierek pozostawia wiele do życzenia dlatego należy zachować szczególną ostrożność i używać kasku! asekurujący nie może stać bezpośrednio pod wspinającym się. Dotychczas powstały dwie drogi, jeden wariant i jeden trudny, prawie zakończony przejściem projekt. Wszystkie oczywiście w sportowym stylu TR (top rope);) Znany w niektórych kręgach Rasz zrobił nawet przejścia klasyczne (w środku zimy), wieża nadaje się więc również do normalnego wspinu. Jeszcze istotna sprawa. Ponieważ wspinaczka "na wędkę" jest pozbawiona ryzyka, ten element przejęła sama miejscówka - przebywanie na Biedrusku jest teoretycznie nielegalne:)

TOPO wieży już wkrótce. Zapraszam do powtórzeń i pierwszych przejść!






p.s. część zdjęć by Iza Czaplicka
p.s.2. Lokalizację wieży mogę przesłać na priv;)