Pokazywanie postów oznaczonych etykietą malezja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą malezja. Pokaż wszystkie posty

9 listopada 2009

KL Melakka KL

Znow w Kuala Lumput tym razem na zlocie studentow turystyki:) Z roznych powodow w tym samym czasie spotkalem sie z moimi studenckimi znajomymi w stoloci Malezji. Najpierw byla Marta, Slawek i Dawid z ktorymi siedzielismy w altance pod Petronas Towers probujac zrobic zdjecia symultnaniczne z 4 aparatow:) Potem przyjechala Magda i Justyna i osiedlismy sie w Chinatown wyprowadziwszy sie od mojej zwariowanej host (ktora btw. sprzedala mieszkanie i rusza wkrotce w szalona podroz)
Wbrew pozora za wiele tu do zwiedzania nie ma. Mozna wejsc na most laczacy dwie petronas towery, co nam sie nie udalo bo trzeba rano wstac zeby bilety zarezerwoac;) mozna isc do jakiegos muzeum, ale zadnego spektakularnego, mozna isc do ogrodu orchidei ale to troche daleko, mozna jechac do Batu Caves. Tam pojechelm z Justa i nasza host zeby zobaczyc ogromne jaskinie a w srodku  indyjska swiatynie i biegajace malpy. troche zaniedbana i dziwnie to wyglada taka jaskinia z cementowym dnem i kolorowymi figurkami dookola, ale hindusi tlumie tu przybywaja sie modlic, wiec cos w tym musi byc:) Zjedlismy calkiem niezly hinduski przysmak, taki jakby baton o smaku kokosa, cos jak rafaello. Z niewiadomych tylko przyczyn jest caly w kolorze żażasty róż,
Najlepsze i tak sa Petronas Tower wieczorem. Oswietlone wygladaja naprwde niesamowicie. tylko siedziec, patrzec i robic zdjecia dopoki ochrona Cie z parku nie wywali.

Z Justa udalismy sie jeszcze na krotki wypad do Melakki. Miescie z dluga historia i najwieksza chyba mieszanka kulturowa na swiecie. Jest tu ulica gdzie doslownie obok siebie stoja chinska swiatynia, meczet, indyjska swiatynia i kosciol katolicki. i spaceruja sobie Ci roznowiercy obok siebie, az dziwne ze ktorys sie nie pomyli i wejdzie do obcej wiary (wiara po poznansku - ludzie, dwuznacznosc zamierzona;)
Paradoksalnie najwieksza atrakcja Melakki jest chinatown i handlowa ulica gdzie sprzedaja chinski kicz wszelkiej masci. Na wzgorzy stoja ruiny kosciola ktory zmienial wlascicieli od holendrow przez portugalczykow az do anglikow. jest sporo muzeow. wybralismy sie do jednego polecanego przez naszego hosta. muzeum to nie bylo chyba aktulizowane od kilkudziesieciu lat, eskponaty troche zakurzone, no ale gdzie mozna jeszcze zobaczyc egzemplarze latawcy z calego swiata?

A propos hosta to trafilismy na ciekawego jegomoscia. Fascynat herbaty, ktory porwadzi kursy parzenia tego chinskiego trunku, dziala w jakims herbacianym stowarzyszeniu ,a caly jego sklepik to rozne garnki i garnuszki oraz dwie statuteki golfisty - na sprzedaz:) Troche pogaworzylismy przy 15 filizaneczkach herbaty i poszlismy zwiedzac Melakke. Yee Tee bo taka ma ksywe, daje swoim gosciom klucze i caly dom na uzytek ,sam z zona mieszka w swoim teashopie.
Melakka ma zdecydownie wiecej wyrazu niz Kuala Lumpur. duzo tu pryatnych galeri sztuki, przytulnych kafejek i oswietlonych chinskimi lampami malych uliczek. gdyby nie uliczny konkurs karaoke, mozna by tu odpoczac;)

Po trzecim juz z kolei przyjezdzie do KL rozstajemy sie z Justa spedzajac jeszcze noc w najgorszym chyba do tej pory hostelu gdzie mieszkancami byly szczury oraz ulubiency backpackerow - bedbugs. Magda pojechala juz na Samatre, Justyna leci do Kambodzy , wszyscy i tak spotkamy sie  w Australi:)
A ja? myslem co zrobic ze soba przez najblizsze dni. Rozne zbiegi okolicznosci sprawily ze lece na Filipiny:) nie planowalem odwiedzenia tego kraju, ale zapowiada sie naprwde ciekawa przygoda. malo tam turystow, a atrakcji sporo: wulkany, jaskinie, rzeki, jungla, nieskazitelne czyste plaze, skaly, przyjazni ludzie a przy tym pyszne jedzenie i tanio, tanio, tanio.
zatem kolejna relacja  z Filipin. dzikuje za maila rowniez tym nieznajomyml;)
Pozdrawiam

p.s. wiekszosc zdjec made by Justyna R.;)

5 listopada 2009

Underwater



Siedze na burcie łódki plecami do oceanu. Przechylam sie do tylu i laduje w oceanie. juz pierwsze sekundy sprawiaja, ze wydaje mi sie ze znalazlem sie w jakims innym swiecie... Wyspa Sipadan to własciwie czubek rafy koralowej ktora wyrasta 600 metrow ponad dnem oceanu. Cala rafa to poprostu sciana koralowcow spadajaca w czelusc ocenu na ktorej zyje niespotykana chyba nigdzie indziej roznorodnosc fauny i flory morskiej. To jest porpsotu niedoogarniecia. Zapiera dech , co w przypadku uzywania butli tlenowej jest wyjatkowo niebezpieczne;) Pierwsze nurkowanie odblismy w miejscu zwanym Baracuda Point. Prad morski powoduje ze jestesmy wrecz sila przenoszeni wzdluz rafy. dookola nas kraza rekiny, zlowie morskie, male  duze kolorowe ryby i rybki ktore nie mam pojeca jak sie nazywaja. dodatkowo ogromne ławice baraccud rostepujace sie na ksztalt tornada kiedy w nie wplywamy. to jest rafa ktora oglada sie w telewizji, ulubione zreszta miejsce do nurkowania slynnego Jacuqua Coustoum jednego z wynalazcow akwalungu. Nie da siewrecz nadarzyc a ogladaniem, a po maksymalnie godzinie musimy sie uz wynurzac. Chwila odpoczynku na plazy i kolejny divespot -  turtle path. na polacztku plyniemy na plytka rafe, miedzy koralmi lezy ogromny kamien. jakis taki dziwny ma ksztalt... okazuje sie ze to prawie 2metrowy zolw morski ucial sobie drzemke:)
splywamy znow w czelusc, tym razem na 26 metrow. nie dalej niz kilkanascie metrow od nas przelatuje, bo trudno to nazwac plywaiem ogromna manta (płaszczka). znow rekiny, zlowie, trumpet fish, angel fish, red snapper, i tysiac innych. ostatnie nurkowanie to hanging gardens. tym razem sciana rafy jest przewieszona i koralowce wisza nad nasyzmiu glowani tworzac groty i tunele. juz pod koniec nurkowania na 5m patrze do gory. morze wyglada na lekko wzburzone kiedy na dole tak spokojnie. wynurzamy sie, a tu burza! leje , 2 metrowe fale. az chce zostac sie pod woda...

naprwde jedno z piekniejszych doswiadczen jakie mialem okazje przezyc. okazuje sie ze dno oceanu moze byc rownie piekne jak wierzcholki gor.

brakuje tylko zdjec z nurkowania ale niestety nie wszytko da sie zrobic. spedzmy jeszcze jeden dzien na malutkiej wyspie Mabul na ktorej wybudowana jest mala po czesci plywajaca wioska. teraz tylko polozyc sie pod palma i odpoczywac po trudach nurkowania:) spotkalem sie tez z dziewczynami z Polski Aga i Kasia, kotre spotkalem juz wcesniej w KK. tutaj ciezko sie minac. zostalem jeszcze jeden dzien w Kota Kinabalu odwiedzajac kino i wloska restauracje. prawdziwa wloska pizza, pierwsza od 4 miesiecy. niebo w gebie po tych wszystkich frutti di mare;)
myslalem ze nie bede mial juz stresow podczas tej podrozy, niestety wczorajszy dzien nie nalezal do najbardziej relaksacyjnych. musialem dostac sie  z kota kinabalu do miri skad mialem lot do Kuala Lumpur, mijajac po drodze Brunei i jego stolice Bandar Sri Begawan. myslaem ze caly dzien wystarczy. niestety najpierw opoznil sie prom,potem czekam dlugo na nastepny, potem ledwo zdarzylem na ostatni autobus, zeby jeszcze bardziej w ostatnim momenice zdarzyc na juz zupelnie ostati autobus w strone granicy. a to bylo jeszcze kawal drogi. potem juz nie bylo autbusow , ani nawet taksowek zostalo mi 3h do lotu a bylem 100km od lotniska na nieoswietlonej drodze, gdzies w brunei kawalek od austostrady. na szczescie sa na siwecie milosierni samarytanie-  jeden z nielicznych tu chrzescijan zabral mnie i zawiozl na granice, a potem kolejny az na lotnisko, mimo ze zupelnie nie po drodze. a a lotnisku oczywiscie lot opozniony o 30 min:)

jestem znowu w Kuala Lumpur, widzilem sie juz z Marta, Slawkiem  i Dawidem z ktorymi znow niedlugo spotkam sie w Brisbane. teraz czekam na dwie sierotki Magde i Justyne i odwracamy Kuala Lumpur do gory nogami:)

Na Borneo muse kiedys wrocic, w koncu tam sa moje korzenie. na tej dzikiej wyspie ludzie sa bardziej goscinni i otwarci niz gdziekolwiek do tej pory.
nie mam obecnie zadnego sensownego planu oprocz kupna biletu do australi. zobaczymy co sie wydarzy:)
pozdrawiam z glowa do gory podniesiona  w celu wypatrzenia wierzcholka Petronas Tower;)

30 października 2009

W poszukiwaniu przodków...


Jak zapisaywalem sie jeszcze na zawody byla straszna mgla, nic nie bylo widac. raz sie odslonilo i jak zobaczylem jak to wysoko to mi sie slabo zrobilo. wszedzie pelno gosci w koszulkach: utra trail du mont blanc finisher, jakis tam inny ultra finisher, wszedzie przypakowane łydy i pelny profesjonalizm. okazalo sie ze jest kilka osob tak jak ja ktorzy chcca wystartowac bo po prostu jest taniej niz normalnie wchodzic an szczyt. tzn ja tak czy siak chcialem startowac i powalczyc, oni razeczje rekracyjnie. poznalem taka austryjaczke ktora w sumie nie trenuje tylko troche biega, zadneych tam maratonow i udalo jej sie skocnzyc zawody w troche ponad 6h. Kobiety startowaly dzien wczesniej. troche mnie to potrzymalo na duchu, chociaz musialem przybiec 1,5h wczesniej a to kupa czasu. w glowei liczylem sobie i mi zajelo zbiegneicie i wbiegneicie do grand canyonu, ile inne biegi. w gruncie rzeczy gleboko w sobie wiedzialem ze jestem w stanie to zrobic tylko nie moge sie za bardzo na innych ogladac.
dzien wczesniej lalo maskarycznie. nawet byla obawa ze maja skrocic zawody! rano jednak bylo bezchmurnie. na starcie ponad 170 zawodnikow/ kazdy wyglada bardzeiej profesjonalnie od poprzedniego. oczywiscie jest wielka grupa malezyjczykow ktorzy biegna w trampkach i zwyklym t-shrice ale akurat wiem ze wiele z nich przebiegnie szybciej niz ja. jest tez koles w sandalach i skarpetach, chyba szwed ktory zapisal sie na pol godziny przed startem. wiem ze pozory myla, ale postanowilem ze nie wiem co to koles w sandalach nie moze byc ode mnie szybszy! START. najpier kawalek po asfalcie, alre potem szybka zmiana na waska sciezke i tak az do szczytu. trasa znakowana jest co 0,5 km na szyczt jest 8,7 km. od poczatku ciezko dysze. tempo szybkie, ale oczywiscie nie da sie biec po schodach wiec kazdy podchodzi po prostu najszybciej jak moze. ja kogos mijam, ktos mnie mija, na pcozatku tloczno. potem sie rozrzedza i juz raczej ja mijam niz mnie miaja. w okolicach 1km myka przodem koles w sandalach! msyle sobie ze zle ze mna ale za slaby jestem zeby go gonic. kazde nastepne 0,5km sie strasznie dluzy. czasem podejscie sa naprwde ostre i brajkuje tchu. bardzo zadkie odciki plaskie mozna truchtac. gdzies powyzej 6km wychodzi zsie z alsu na granitowe polacie szcvzytu. niestety mgla, nic nie widac. ok 7km mija mnie w przciwnym kierunku zwyciezca-hiszpan. mysle sobie nei jest zle,tylko km trasy. potem okazalo sie ze w momencie kiedy stanalem na szycie on przekraczal linie mety:/ ostatni kilometr a regulaminowe 2,5 h jzu sie konczy. rozwiwaja sie chmury i szczyt juz naprwde blisko. mijam jeszcze 4 walczacych o zcyie zawodnikow. zaskakujaco mimo 4tys metrow nie mam zadncyh doleglisowsci. na szczycie ejstem po 2h 43min. pwoiedzieli ze moge kontynuwaowac ale musze sie pospieszyc. na dosloweni 5min rozjasnilo sie dookola, ale zapomnialem obejrzec widokow:)
ruszylem z kopyta na dol i cala tarse bieglem. czasem na granicy wypadku. o dziwo po drodze mijam podchozacego jeszcze do gory kolesia w sandalach:) musial gdzies sie zatryzmac. morale sie podniosly.wszystko mokre, 2km szczytu sa zabepieczone lina, bo idzie sie po granitowych skalach. kila razy prawie sie wywracam. czym nizej jestem to czuje ze nogi i kolana juz odmawiaaj mi posluszenstwa. zatrzymuje sie na chwile wysikac i cale miesnie mi dygocza. najgorsza koncoiwka, 3km po asfalcie. zostalo mi 10 min do limitu. bigne najszybciej jak moge, ale nogi naprwde mi juz do dupy wchodza. wreszcie FINISH. ludzie klaszcza, jakas muzyka dostje medal. pytam sie jaki czas, a oni mowie ze nie widzac bo juz listy wzieli i jestm pzoa klasyfikacja! 3 min spoznienia, mowie im. na to ze mam spytacv sie organizatora. biegne wiec do budynku, mowie jaka sytacja, ze bieglem cala droge z gory, ze 5 min sie spoziem itd. postanwaia mnie zamiesic jako ostatniego w rannkginu 4h 35min 16 sek:) z 180 ludzi ukonczylo 54 ja ostatni:) dumna mnie rozpiera:)

Z ludzmi zapoznanymi na zawodach swietowalismy zwyciestwo. Potem w trojke zewspomniana austryjaczka i amerykaninem jedziemy do Sandakanu, bazy wypadowej na eksploracje borneonskiej jungli. Host z Sandakanu - Gordon jest niesamowity. Ugoscil nasza trojke, wszedzie nas wozil, stawial obiady- pyszne steki,  super swieze owoce morza (pierwszy raz jadlem takie smakolyk) ciasta slowem zyc nie umierac. Razem pojechliasmy do Sepilok, najwiekszej atrakaji Borneo, cetrum rehablitacji orangutanow. Jest tylko 5 miejsc na swecie gdzie organtunay zyja w swoim naturalnym srodowisku, 4 z nich sa na Borneo. Niestety dla mnie byl to wielki zawod. Kupa turystow przyjezdza na okres karmienia gdzie orangutany siedza na platformach i zajadaja banany i inne owoce. ludzie cykaja zdjecia, kreca filmy, kady komentuje glosno to co wszyscy widza. prawie jak w ZOO tylko malpy klatek nie maja.
Razem z Gordonem podbilismy tez Sandakanski klub Karaoke i kazdy byl gwiazda rocka bardziej lub mniej udana:) Karaoke jest jedna z ulubionych zabaw chinczykow (gordon nalezy do mniejszosci chinskiej na borneo). Ida sobie do baru, pija piwko i od czasu do czasu cos tam zaspiewaja. smiesznie strasznie
Na drugi dzien jedziemy eksplorowac jungle. Moim marzeniem zwsze bylo zobaczyc porbosic monkey czyli po naszemu Nosacze:) niesamowite malpy z wielkimi nosami i opaslym brzuchem. ich twrze do zludzenia przypominaja ludzkie:) z powodu nosa, zawsze wiedzialem moja rodzina wywodzi sie w prostej lini od Nosaczy:)))
plynac lodka zaraz przed zachodem slonca, po najdluzszej rzece Borneo udaje am sie zobaczyc mnostwo leniwych Nosaczy, makkakow, niesamowite ptaki a takze hit! dzikiego orangitana! bardzo udana wycieczka. Noca  poszlismy jeszcze samodzielnie eksplorowac jungle:) nie powiem zebym czul sie super swojsko myslac o tysiacach pajakow i wezy czajacych sie w zroslach, ale jakos przezylem:) naprawde niesamowite doswiadczenie.
Jeszcze jednen dzien wyzerki z Gordonem w Sandakania i jestem teraz w Sempornie. Jutro czeka mnie nurkowanie na Sipadan Island, uwazanych za jedne z najpiekniejszych miejsc do nurkowania na swiecie. Strasznie drogo, jest wydawana tylko limitowana liczba miesjc, ale mysle ze warto.
Na Borneo zostaje do 4go listopada, a potem wracam do Kuala Lumpur i robimy wielka polska impreze w towarzystwie Slawka, Deckerta, Marty, Justyny i Magdy:) nie mozna narzekac tutaj na brak towarzystwa:)

Na zdjeciach bez problem rozpoznacie moich przodkow:) Pozdrawiam i maile chetnie czytam:)



24 października 2009

Mount Kinabalu Interational Climbathon



„The world toughest moutain race in the world” - Tak reklamuja się zawody w których startuje już jutro. Na Mount Kinabalu normalnie wchodzi się w ciągu dwóch dni. Ja mam 2,5h żeby wbiec na szczyt i kolejne dwie żeby z niego zbiec. 21Km , 4600m przewyzszenia. Powiem szczerze, ze jeżeli  uda mi się zmiescic w limicie czasu to będę naprwde z siebie dumny:) dziś byłem w siedziebie Parku Narodowego żeby zarejestrowac się na zawodach. Była mgla i zimno, ale kiedy stopem wracalem z powrotem do Kota Kinabalu gdzies wysoko, naprwde niespodziewanie wysoko rozwialy się chmury i pojawil się szczyt... ciarki mni przeszly. Mam nadzieje, ze ten miesiac treningu da mi jakiekolwiek szanse....

Zanim tu jednak dotarlem to mialem troche przygód. W Cameron Highlands mialem tylko jeden dzien na zwiedzenie przepieknych plantacji herbaty. Kto by pomyslal ze tak zwykla rzecz jak Herbata jest taka skomplikowana w uprawie i taka piekna:) Postanowilem ze w ramach treningu wbiegne sobie na najwyzsza w okolicy gore po drodze zahaczajac o plantacje herbaty BOH. Jakos tam się dotoczylem po drodze mijajac tez hodowle kaktusow, truskawek i czego tam jeszcze. Na szczycie na nic przydala mi się wieza widokowa bo wszystko spowila gesta mgla. Wbieglem droga a zchodzilem jednym z wielu tutaj Jungle Trail. Ow szlak okazal się mieszanka blota i korzeni. Jak to w dzungli. Nie spotkalem niestety zadnego zwierzaka ani na szczescie insekta. Tego samego dnia zalapalem się jeszcze na autobus do Kuala Lumpur. Z dzungli zwyklej do dzungli miasta.

Kuala Lumpur to taka ubozsza wersja Nowego Jorku. Wysokie wiezowce w tym niesamowite Petronas Towers, mieszanka kultur, wielkie ChinaTown, tylko wszystko dużo tansze. Ogolnie nastawialem się, ze Malezja jest krajem rozwinietym, ale naprwde można czasem pomyslec ze Polska to jeszcze wioska w porownaniu z takim Kuala Lumpur. Noca docieram do mojej host na przedmiesciach miasta. Aida jest 30latka , mloda duchem miejska dziwczyn, która wkrotce sprzedaje mieszkanie i rusza w podroz zycia. Wszyscy są tutaj pod ogromnym wplywem „kultury” amerykanskiej. Wszystko kreci się wokół celebrities, mcdonalda, hollywood i MTV. Aida na 30 urodziny wynajela jakiś klub, zaprosila setke znajomych i w ramach prezentu dla gosci zatanczyla z koleznakami uklad do piosenki PussyCat Dools w podobnym zreszta stroju. U nas by to nie przeszlo:) Najlepsza jednak historia zdarzyla jej się jak wystepowala w programie telewizyjnym gdzie w ramach kary przed milionowa publicznoscia musiala zjesc genitalia byka:)))) Ogolnie z wyksztalcenia kucharz ale pracuje jako projektant wnetrz. Ciakawa osobowosc.

Nie mialem specjalnej presji na zwiedzanie miasta, więc pojechalismy do biura Aidy, zjedlismy super indyjski lunch, poszlismy do kina, pochodzic po centrum handlowym i już musialem jechc na lotnisko. I tak jeszcze spedze w KL kilka tydzien w listopadzie więc nie ma co zwiedzac na razie:)

Do Kota Kinabalu na Borneo przyjechalem w nocy. Autobusy już nie jezdza, taksowka droga, ale stopem szybko dojechalem do miasta. Moja kolejna host Kim z Singapuru ma wielkie mieszkanie w Condominium. Mam więc wlasny pokoj z widokiem na morze, lazienke, a jak chce to mam tez baseni silownie z uwaga hitem: ruchoma sciana wspinaczkowa. Taka jakby bierznia ruchoma, tylko w pionie z przykreconymi chwytami.mozna regulowac kat nachylenia i szybkosc. I wspinac się w nieskonczonosc...:) muszę sobie taka sprawic.

Kto mysli o Borneo jak o gestej dzungli to niestety zmartwie. Czasy dziwiczego lasu tropikalnego już dawno minely. Wszedzie pelno tursytow, package tourow, wszystko piekne, czyste dostosowne do potrzeb niemieckich podroznikow. Samo Kota Kinabalu to nowoczesne miasteczko, a tutejszy klub nie ustepuje tym w naszej kochanej Warszawie. Nie ma tu za wiele do roboty więc chodze sobie po ksiegarniach, do kina i spotkalem się z kilkoma couchsurferami w tym zupelnie przypadkiem z trzema polakami. Co jest najbardziej zaskakujace to to ze wszyscy tutaj albo byli albo naprwde dobrze znaja polske. Moja host była 9 miesiecy w Warszawie, laska która mnie wziela na stopa była pol angielka, pol polka, reszta przynajmniej kilka razy spotkala już kogoś z Polski. Nasz kraj nie jest już jakims odleglym, nieznanym nikomu miejscem. Duma rozpiera:)
Teraz proszę o trzymanie kciukow  i jeżeli będę wstanie chodzic to będę tez wstanie cos napisac po zawodach:) Okazuje się ze samotna podroz zadko kiedy jest samotna:)
Pozdrawiam z dżungli miasta na Borneo



19 października 2009

W strone Malezji


Stalo sie nieuniknione i opuscilem oboz... Musze przyznac ze przyzwyczailem sie juz do rutyny na campe. Co wiecej bylo mi tam dobrze i wcale nie czuje checi to dalszej podrozy:) Na szczescie niejaka Magda S., ktora odwiedzila mnie troche niespodziewania na Phuket, dodala troche pozytywnych emocji do zblizajacej sie podrozy:) Ostatnie wiec dni uplynely bardzo przyjemnie. Troche pochulalismy na skuterze. samodzielna jazda Magdy skonczyla sie obdarciami na kolanie i łokciu. ja ze sie smialem to na drugi dzien sam sie wywalilem i obdarlem stope:) Z moimi jedynymi kolegami na campie Lala z Indi oraz Lukasem , profesional fighterem z Austrii, swietowalismy moj odjazd przy Big Macu, frytkach i lodach. Alez mi tego brakowalo...:)

Ogolnie przez moje czerwone oczy nie moglem trenowac przez kilka dni. Potem musialem chodzic w okularach zeby ludzi nie straszyc, stad zdjecia z treningu w okularach (made by Magda). Dzielie tez biegalem 3-4 razy w tygodniu przygotowujac sie do rzezni na zawodach ktora mnie czeka za tydzien,ale o tym w nastepnych postach:) Raz wbieglem na najblizszy szczyt w okolicy, miesci sie tam jakas stacja wojskowa. nie sadzilem ze mozna caly czas biec pod gore, a jednak udalo sie co pozytywnie nastraja mnie do wspomnianych zawodow. szkoda tylko ze jak wrocilem to z braku energi wypilem cala puszke mleka skondesowanego.

Aktualnie po dwoch dniach bezsensownej podrozy jestem w stolicy plantacji herbacianych , Cameron Highlands w Malezji. Bezsensownej bo ruszylem z Phuket z zamiarem dojechania tu w jeden dzien. Skonczylo sie na tym ze musialem nocowac jeszcze w zupelnie nieciekawym Hat Yai za 160bathow! chyba rekord za nocleg do tej pory. Potem okazalo sie ze pociag mial wypadek, autobus bardzo drogi, pojechalem wiec lokalnym autobusem do granicy. tam lapalem stopa przez godzine (Malezji to niby wspanialy kraj dla autostopwiczow) i po dwokrotnej zmianie auobusow i przeplaceniu za VIP bus, w nocy dojezdzam na miejsce. w autobusie stanadardowo zimno, przygotowuje sie na fale goraca jak zwykle po wyjsciu, a tu niespodzianka.. chlodno! w koncu jestem na 1500m to w sumie nie ma sie co dziwic, ale to pierwszy raz ze czuje chlod:) Znalalzem fajny hostel z darmowym netem wiec nie jest zle. Jutro ide pobiegac po plantacjach herbaty. trenowac trzeba

Upzedzam, ze po wznowieneniu podrozy i relacje ulegna wznowieniu. zapraszam wiec czesciej:)
dodalem troche zdjec z campu jeszcze.
Pozdrawiam wszystkich czytaczy:)