10 czerwca 2012

Zawody, Zawody, Zawody

fot.Monika Strojny
Podchodzę do góry jak dziewczyna w białych kozaczkach na giewont: wolno, potykam się i robię dobrą minę do złej gry. W dodatku nie podchodzę na Giewont tylko na Kasprowy. Podchodzę, a powinienem biec. Przede mną kilkadziesiąt zawodników, nawet koleś w hawajskich spodenkach. To zdecydowanie nie mój dzień, a już na pewno nie dzień na ściganie się w I mistrzostwach Polski w Skyrunningu - Biegu Marduły.

Mimo, że wcale się nie zapowiadało (z powodu permanentnego braku czasu), udało mi się wystartować w kilku zawodach. Trzy razy byłem zadowolony, a raz załamany ze swojego wyniku.

Jeszcze w kwietniu zmotywowany wynikami chłopaków na półmaratonie warszawskim wykręciłem swoją życiówkę na poznańskiej wersji półmaratonu. 1h27min45sek, jak to się mówi "dupy nie urywa", ale zważywszy na małą ilość treningu i całkiem niezłe samopoczucie w trakcie i po biegu , to mogę być zadowolony
Potem nieszczęsny Bieg Marduły. Liczyłem, że "jakoś pójdzie" mimo, że nadal do treningów się nie przyłożyłem. Skończyło się zgonem na pierwszym podbiegu na Nosal, a potem było jeszcze gorzej.Ostatecznie zająłem 83 (na 239) miejsce, ale "przybiegłem" godzinę po zwycięzcy - Marcinie Świercu. Porażka, zważywszy na moje górskie zapędy. Gdzie doszukiwać się błędu? Po prostu to nie był mój dzień...

Musiałem się odbić od dna motywacyjnego i jak co roku wystartowałem w Malta Trail Run. Nie sądziłem, że uda mi się poprawić zeszłoroczny czas a tu niespodzianka. Biegło mi się znakomicie i z czasem 31min22sek kończę zawody na dobrym 13 miejscu. Jest jednak jakaś moc.

Przyszedł czas na start na jednym z nielicznych rajdów przygodowych, kolejnej edycji znanego rajdu On-Sight. Razem z Piotrkiem Kłosowiczem, znanym w kręgach niezniszczalnym długodystansowcem, ruszamy do boju tradycyjnie jako Poco Loco Adventure Team. Trasa ponad 200km, dużo roweru (sic!), rolek, biegania,a po drodze eksploracja bunkrów. Start o 24. Pogoda hardcorowa: w nocy leje się ściana wody, która ogranicza widoczność do kilkunastu metrów w dzień upał nie do zniesienia. Do tego pełno błota i przedzieranie się przez niekończące się pola pokrzyw, ostów, zboża, kaktusów i czego tam jeszcze. Nigdy nie miałem tak podrażnionych nóg. Nawet lekkie muśnięcie delikatną trawką kojarzyło się raczej z chlastaniem biczem. Mimo stosunkowo płaskiego terenu zawody bardzo wymagające fizycznie i nawigacyjnie. Stawka w kategorii Masters całkiem konkretna. Są Inov-8, zdobywający ostatnio zagraniczne rajdy Addidad Terex, team 350, Mod-x i kilka innych znanych i mniej znanych teamów.
A sam rajd? Po raz kolejny potwierdziło się, że trzeba walczyć do samego końca. Mimo kilku konkretnych wtop nawigacyjnych, błędów w oznaczeniu punktów, eksploracji nie tego bunkra co trzeba, na przed ostatnim etapie biegowym udaje nam się dogonić prowadzący zespoł Mod-X. W strugach deszczu, ciągnąc za Piotrkiem na rowerze zdrowo ponad 30km/h czułem się jak Lance Armstrong finiszujący na Tour de France. Do ostatniego punktu ważyły się losy wygranej, ale tym razem rozegraliśmy to bez rozlewu krwi i potu. Wspólnie z Mod-x wjeżdżamy uśmiechnięci na metę zajmując ex-equo I miejsce w kategorii Masters, z kolejnym zespołem prawie 2h za nami. Mój największy chyba rajdowy sukces,a do tego okazało się, że już nie jestem najgorszy na rowerze. Awansowałem do klasy średniej;)
fot.Michał Unolt



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz