Postanowilismy ze zwiedzimy caly angor na rowerach, bo egologicznie i taniej. Przed przyjazdem tutaj nie wiedzialem ze Angor to nie jedna swiatynia, ale caly kompleks zlozony z kilkudziesiciu, porozrzucanych na ogronych obszarze swiatyn. Big circle ktory zrobilismy mial prawie 35km! Kazda swiatynia jest n swoj sposob wyjatkowa. Angor Wat jest najwiekszy i najlepiej zachowany, Bayon to swiatnia z ogromnymi kamienymi twarzami, ktore wydaja sie sledzic kazdy twoj ruch. Inna znowu wyglada jak wielka ukladanka z ktora nie moga poradzic sobie archeolodzy. Jest wreszcie Ta Prohn ktora stanowi wspanialy przyklad dominacji natury , gdze ogromne korzenie drzew rozrywaja mury i oplataja bramy wejsciowe. Mimo, ze Angor to najbardziej ztloczone przez turystow miejsce w calej Azji poludniowo-wschodiej o tej porze roku nie bylo ich tak duzo. Nadal mozna bylo poczuc sie jak w innej epoce. Moze nie jak Indiana Jones, ale i tak bylo to wyjatkowe przezycie. Wiele osob mowi, ze przereklamowane, ze nie da sie zrobic zdjecia bo tyle ludzi, ale to wszystko nie prawda. Wystarczy uciec to jednej z mniejszych swiatyn, poczekac do zachodu slonca i ma sie wtedy Angor tylko dla siebie. Dla mnie najwspanialszym momentem byl koniec dnia, kiedy przejezdzalimsy miedzy polami ryzowymi, z ktorych wyrastaly palmy. Wszyscy ludzie machali do nas i usmiechali sie, tak jakby cieszyli sie z tego ze ogladamy ich codzienne zycie.
Druga strona Angoru oraz calej Kambodzy to wszechobecna bieda i dzieci sprzedajace wszelkie rodzaju pamiatki. Jak mozna nie kupic tradycyjnej khmerskiej chusty od 8 letniej dzieczynki mowicej plynnie po angielsku, ktora zna przynajmniej kilka slow po polsku, wlosku, hiszpansku i chyba w kazdym innym jezyku. Ktora sie szczerze usmiecha, a jezeli nie uda jej sie nic sprzedac to odchodzi na bok i placze. serce sie kraja i chcialoby sie wydac wszystkie pieniadze na czesto bezuzyteczne pamiatki. i kupujemy chusty, branzoletki, ksiazki,a Luis nawet kupil drewniany flecik bo przegral w kolko i krzyzyk z 6 letnim dzieciakiem:) Dzieci sa przy kazdej atrakcji turystycznej, nawet tej schowanej gleboko w dzungli.
W drodze do stolicy zjezdzamy z popularnego szlaku by zobaczyc jedne z najstraszych swiatyn kambodzy. Godzina jazdy tuktukiem, przez pola ryzowe i biedne ,drewniane domki na palach. swiatynie bylu zupelnie zaniedbane,wieszkosc w ruinie zniszczone przez amerykanskie bombardowania i czerwoych khmerow.kilka pokrytych gestymi korzeniami drzew. I napewno bylo by to ciekawe przezycie gdyby nie ogromna gromada dzieciakow i samozwanczych przewodnikow nie odstepujacych nas na krok.
Noca dojechalismy do Phnom Penh i osiedlismy sie jak zwykle w obskurnym hosteliku nad brzegiem jeziora. wszystko tu krzywe i sie buja, a rano okazalo sie ze mysz zjadla kawalek mojej cennej czekolady:) Mimo wszystko jest tu calkiem sympaycznie,a ludzie bardzo pomocni i mili.
W kambodzy bedziemy jeszcze tylko kilka dni, szkoda, bo do tej pory to najciekawszy kraj na naszej drodze. Szybkie tempo zwiedzania, ktore narzucilisy sobie powoduje, ze blog ciezko mi aktualizowac, nigdzie nie mieszkamy dluzej niz 2 noce. traci sie troche tutaj poczucie czasu...
osobiscie czekam na wiesci z Polski i innych krajow. pozdrawiamy:)
Osobiscie? Tzn że wszyscy ktorzy chcemy wyrazic opinie mamy naraz przyleciec do Kambodzy? :)
OdpowiedzUsuńOpisy wplywaja niesamowicie na wyobraznie...
Zdjęcia fantastyczne, niesamowity klimat, a te w sepii- cudne!!!
OdpowiedzUsuńW mailu napiszemy więcej co u nas:)buziaczki!
MM i TT
Trzymaj tak dalej! znów Kawał Dobrej Roboty. Ci faceci z klubu Tiger nie wyglądają na łatwe kąski w rękawicach czy bez.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam z Węgorzewa-MD