13 września 2009

Golden Land MYANMAR




Zamknijcie oczy. Wyobrazcie sobie, ze cofacie sie w czasie jakies 50 lat. Teraz wyobrazcie sobie facetow chodzacych w spodnicach, kobiety z twarzami calymi w zoltym make-upie, a dookola wszedzie plamy krwi, wypluwanej z ust przechodniow... Tak to Myanmar. Rzekoma krew okazuje sie po chwili slina zmieszana z betle nut, czyli rodzajem orzecha zawinietego w lisc z doatkiem tytoniu i wapienia, ktory jest namietnie przezuwany przez wszytskich mieszkancow Myanmaru. Dziala troche jak redbull, ale smaczny to nie jest.

Sytuacja w kraju, tak strasznie negowana przez caly swiat okazuje sie nie taka straszna. Oczywiscie nie twierdze, ze rzady sprawowane przez junte sa godne pochwaly, ale "dzieki" polityce zamkniecia Myanmar posiada duzo wieksza tozszamosc kulturowa niz cala reszta Azji. Pomoc otrzymuje jedynie od Indii i Chin a wiekszosci jest samowystarczalny. Nie ma tu "zepsutej" kultury wschodu:) Nie ma bankomatow, nie ma zasiegu sieci komorkowej, chociaz internet jest w miare dostepny. Mimo ze duza czesc stron jest zablokowana to i tak mozna blokady obejsc i czytac i pisac co sie chce. Kraj jest pelen absurdow. Dajmy na to "oficjalny" kurs dolara na lotnisku wynosi 1$ to 4000 kyatow. Na miescie natomiast kurs wynosi 10100 kyatow. co wiecej kurs miejski zmienia sie z dnia na dzien, ale jak to funcjonuje nikt nie wie:) drugi absurd. jakis czas temu byly dostepne banktnoty nie tylko 10, 20, 50, ale rowniez 45 czy 90, wszystko dlatego ze jeden z generlow jest bardzo uduchowiony i wierzy w szczesliwa liczbe 9 oraz jej wielokrotnosc:) Wspominay zolty makijaz to sproszkowana kora drzewa ktora ma wygladzac skore i chronic przed sloncem. Natomiast longyi, czyli meskie sukienki, ciezko powiedziec skad pochodza:) napewno chodzi sie w nich bardziej przewiewnie:)

Dojazd z kambodzy do bangkoku nie byl latwy jak sie wydawalo. w skrocie to patryka cofneli z granicy, bo wize mial nie wazna i musial wracac do pnom penh zeby zlapac samolot tego samego dnia. my z aga dojechalismy stopem do ayutayi i juz w nocy bylismy w miescie. Luis lapal stopa bez skutku, caly przemkol i dojechal na lotnisko 2h przed odlotem. w kazdym razie udalo sie:)

Lotniko w Yangon jest zupelnie opustoszale. Nasz samolot byl chyba jedyny. Taksowka ktora powinna wyladowac juz na zlomowisku docieramy do centrum. Znajdujemy tani hostel, zaraz obok 2000 letniej Sule Pagoda, mialy tu rowniez miejsce slynne zamieszki z 2007 roku. Yangon jest pograzony w chaosie. wysokie kolonialne budynki, a na ulicach tlumy ludzi, prawie kazda ulica to maly targ. Jedziemy zwiedzic Shewadon Pagoda, najwazniejzego miejsca dla buddystow z Myanamru. Ogromna 90metrowa stupa cala pokryta zlotem, a na szczycie diamentami i drogocennymi kamieniami, skrywa relikwie 4 buddow w tym 8 wlosow tego najwazniejszego:) Jest do czego pielgrzymkowac;) Niewykle mili mnisi proponuja ze oprowadza nas po pagodzie. tlumacza jakies obrazy, kaza nam medytowac, pochlapac sie woda i pomyslec zyczenie wszystko po to aby potem wyludzic od nas "darowizne"... niestety nie kazdy mnich jest pradziwym buddysta. Jak sie okazuje wielu z nich ucieka do klasztoru zostawiajac za soba czesto zycie alkoholika czy bidaka. A w klasztorze darmowe jedzenie, darowizny i full wypas tyle, ze trzeba o 5 rano wstawac i chodzic po ludziach prosic o ryz;) Oczywiscie troche przesadzam, ale nie wszyscy sa mnichami jakich sobie wyobrazamy.

Wieczorem spotykamy w hostelu kanadyjke ktora od kilku miesiecy mieszka w myanmarze i uczy angielskiego. zamierza zostac jeszcze kilka lat. mozna i tak... opowiedziala nam troche o ludziach i zyciu w tym kraju. Wiekszosc chyba burmanczykow siedziala w wiezieniu z waznego badz mniej powodu. wysokie kary skutecznie zniechecaja wszystkich do kradziezy czy rozboju przez co jest to chyba jeden z najbezpieczniejszych krajow na swiecie!

Jagna przyleciala nastepnego dnia. Przez brak komorki ciezko sie tu umowic na spotkanie co konczy sie tym ze do Mandalay jedziemy dwom roznymi autobusami nocnymi. Co ciekawe ten wyjezdzajacy 3h potem, dojezdza na miejsce godzine wczesniej. kolejny absurd.
Mandalay to poprzednia stolica choc miasto stosunkowo mlode. W ramach walki z rezimem omijamy 10 dolarowy bilet do glownych atrakcji, a zwiedzamy te mniej znane a darmowe. Lonely Planet radzi jak podrozowac zeby jak najmniej pieniedzy szlo do rzadu. Kolejna zlota swiatynia. W srodku zloty budda, ktoremu codziennie rano mnisi myja zeby, a potem caly dzien ludzie obklelaja go supercienkimi listkami zlota. listki te zreszta sa specjalnoscia Mandalay. Sa tak cienkie ze mozna je zjesc! Budda jest tak obklejony zlotem,ze jego raczka jest juz wielka gruba lapa. docelowo zostanie caly zaklejony i nic nie bedzie widac.

Patrzac na mape Mandalay od razu w oczy rzuca sie palac krolewski ktory zajmuje 1/5 calego miasta (drugiego co do wielkosci w myanmaru) otoczony lasami, potem murami, a potem szeroka fosa. Nad miastem goruje Mandalaya Hill z widokami na cala oklice. Pobliska rzeka Irrawady, ktora ma poczatek w himalajach, w porze deszczowej zalewa pola ryzowe i cala okolice. Dziewczyny poszly wrozyc sobie z dloni, my ogladamy "najwieksza ksiazke swiata" czyli milion kamiennych tablic pokrytych sanskrytem z wypowiedziami buddy. Zachod slonca chcemy zobaczy na najdluzszym moscie drewnianym na swiecie. Wymaga to od nas przejechania na rowerach 10 km przez cale centrum miasta. Uszlismy z zyciem, ale jazda w tlumie rowerow, skuterow, tuktukow, samochodow byla ciagla walka. czegos takiego nie da sie powtorzyc w Europie. Zmorodowani dojezdzamy zaraz po zachodzie. na szcescie jest pelnia ksiezyca. Gdzies tam na Koh Pangan w Tajlandi jest slynne Full Moon Party, my siedzimy na srodku jeziora mijani tylko przez pijanych burnamczykow w spodnicach.
Mimo zupelnie zflaczalej opony patryka, oraz obolalego tylka Agi udaje nam sie wrocic noca do hostelu.

Okolice Mandala sa ciekawsze niz samo miasto. W Mingun lezacym po drugiej stronie rzeki znajduje sie przeogromna choc nieukonczona piramidalna swiatnia, zniszczona przez trzesienie ziemi. Przeowodnik opisuje sa jako najwieksza kupe cegiel na swiecie. Jest tu tez najwiekszy, nienaruszony dzwon na swiecie. Cala wioskie dlugosci jednego kilometra zwiedzamy jadac dumnie za wozku zaprzezonym w dwa wielkie biale woly. najbiedniejsi turysci woza sie wolami po okolicy. kolejny absurd:) Reszte dnia taplamy sie w basenie "olimpijskim", a Aga z Lusiem pojechali napic sie wody ktora ponoc podnosi poziom IQ. Potrzebne im to bylo;) Wieczorem jedziemy do Bagan. Postanawiamy wyprobowac rzadowe pociagi. Poniewaz jestesmy biali (choc juz troche opaleni) nie chca nam sprzedac biletu do najnizszej klasy. Postanawiamy wsiasc do pociagu i czekac na rozwoj wydarzen... Byla to jedna z moich gorszych podrozy pocigowych. W wiekszosci na kuckach na ziemi miedzy rodzinami i mnichami. co chwila ktos wsiada, wysiada. Udaje nam sie siasc na drewnianych lawach. Niestey nastepego dnia dostajemy od mieszkajacych w nich larw, strasznego uczelnia. cale plecy i rece mamy pokryte w bablach. W kiepskim stanie dojezdzamy do Bagan. miesta tysica swiatyn... CDN;)

2 komentarze:

  1. ja dziekuje za takie opisy larw, robali i innych takich... moja noga tam na pewno nie postanie! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. a gdzie zdjęcia facetó w spódniczkach?
    pozdro
    B.P.

    OdpowiedzUsuń