10 lutego 2010

Zemsta Ananga Part 2

Lud Ananga, ktory zyl sobie tutaj zanim zli biali ludzie przyjechali, jest tradycyjnym zwierzchnikiem Uluru. zgodzili sie oddac w dierzawe cala skale na potrzeby Parku Narodowego w zamian dostajac nie maly procent od sprzedazy biletow i innych suwenirow. dookola skaly sa wiec miejsca swiete do ktorych nie mozna wchodzic ani ich fotografowac (co mozna zobaczyc na zalaczonych zdjeciach Slawka;) ,i uprzejmnie prosi sie o nie wchodzenie na szczyt, bo tez nie do konca wypada. 
Tytulowa "zemsta" to plaga much ktora zawladnela calym Outbackiem a w szczegolnosci upodobaly sobie wlasnie okolice Uluru. zwykle muchy. nawet nie gryza. po prostu siadaja na tobie i wlatuja do wszystkich mozliwych dziur. probujesz odgonic jedna, to dwie inne przylatuja i siadaja w tym samym miejscu oraz 2cm obok,a trzecia odwraca uwage wlatujac do ucha. Powaznie to jest tak irytujace, ze czlowieka szlak trafia i drze sie, wyzywa a i tak nie pomaga. Wiec kazdy turysta predzej czy pozniej zaopatruje sie w siatke na glowe. Wyglada to jakby kazdy chodzil z workiem po kartoflach na twarzy. ale inego wyjcia nie ma.
Nasz pierwszy dzien (bez siatek) to ciagla walka, ale ze Uluru przygniata swoim ogromem i kolorami wiec nie narzekalismy. udalo nam sie zjesc pierwsze mieso - niedopieczone kurczaki. wlasciwie to surowe,ale z takimi widokami do nie moza narzekac. pod koniec dnia za cel postawilem sobie obiec Uluru dookola. ok 10km, ale w tym sloncu mi troche przygrzalo, takze latwo nie bylo. jeszcze zachod slonca, nielegalny prysznic na kempingu i znow lezymy na dachu vana na przydroznym parkingu.
Ze godziny sa tutaj troche poprzestawiane to przypadkowo wstajemy wczeniej i udaje nam sie na ostatnia chwile wejsc na szlak prowadzacy na szczyt Uluru. mimo prosb i grozb stwierdzamy, ze chyba warto zobaczyc jak to wszytsko z gory wyglada. no i sie nie zawedlismy. na szczyscie ladujemy praktycznie sami (oprocz kolesia ktory odstawia jakies modly i rozsypuje prochy) i chloniemy caly ten plaski krajobraz dookola. naprwde pieknie tam jest, kto by sie spodziewal?:) Tego samego dnia znow lamiemy prawo wchodzac na szlak ktory zamkniety byl z powodu extremalnych temparatur. nie sklamie jak napisze ze dochodzilo do 45 stopni. Szlak jest na Kata Tjuta, drugi, wyzszy masyw skalny, ale juz nie tak imponujacy jak Uluru, chodz  nadal ladny. przede wszystkim nie ma tam ludzi i to tworzy niesamowita atmosfere. Kolejny zachod, prysznic i dach vana.
Ostatni cel podrozy to Kings Canyon, reklamujacy sie jako Wielki Kanion Australi. Wielki nie jest, zreszta wogle porownania nie ma, ale jest w nim cos niesamowitego. idac brzegiem kanionu w tym strasznym upale, pelnym much, dochodzi sie do miejsca gdzie sciana obrywa sie nagle 200m. w dziurze miedzy kanionem znajduje sie Garden of Eden. prawdziwa oaza na pustyni z palmami i edemicznymi gatunakmi roslin, a wsrod nich plynie rzeczka i zaraz przed uskokiem tworzy male jeziorko. Wyobrazcie sobie teraz jakie to uczucie wykapac sie w takim miejscu jak naokolo ten skwar i muchy. jak niespodziewany prezent na gwiazdke:)

Potem juz tylko 1,5 dnia powrotu ta sama dluga, smieszna droga z jedna tylko atrakcja - strusiami Emu ktore jak glupie biegaja w ta i z powrotem przez ulice. Az samochod zgasl z wrazenia i nie chcial odpalic. powialo chwile groza, bo to srodek niczego byl, ale w koncu udalo sie i ruszylismy dalej.
Az dojechalismy do Adelaide, oddalismy vana, zdrzemnelismy sie na lotnisku i nasze drogi znow sie rozeszly. tzn. Justa wrocila do Melbourne i potem leci na Borneo, a my wrocilismy do Brisbane.
Przyznam ze spodziewalem sie jakijes komercyjnej papki i pocztowkowych widokow. Zobaczylem jednak cos zupelnie innego. Twarz prawdziwej australi i bezkres outbacku. Nie wiem ile razy to juz pisalem, ale mozna widziec rzeczy w telewizji i na zdjeciach, ale tego co zobacza wlasne oczy, nie da sie zastapic. Musicie tu kiedys sami przyjechac, zrozumiecie o co mi chodzi:)

Czas wrocic do codziennosci i wozenia ludzi na rowerze. planuje jeszcze dwie podroze australijskie zanim rusze do USA, takze zajrzyjcie tu jeszcze:) Pozdrawiam!

p.s. w walentynki mija 7 miesiac mojej podrozy. czekam na zyczenia:)

2 komentarze:

  1. I love you!!!

    fanka podróży

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiedzeliśmy,że na pustyni może być tak fajnie!
    Na walentynki spełnienia życzeń tych jawnych jak tych głęboko ukrytych życzą kochający......
    A tak poza tym:ta zgrabna owłosiona noga jest Justyny czy też nie:):):)
    Stęsknieni MM i TT

    OdpowiedzUsuń