Zrobiło się bardzo zimno. brzegi rzeki pokryły się lodem po którym niezdarnie człapie orzeł. Bald Eagle oprocz tego, ze jest symbolem USA jest tez chetnie poszukiwany przez ornitologow. Zywkle trzeba jechac daleko na polnoc i trzymac kciuki ze jakis sie pojawi. W Squamish natomiast od listopada zaczyna sie ich tutejsze wakacje i praktycznie stadami przesiaduja na drzewach wzdluz rzeki. Do tego sa tak halasliwe, ze lokalni mieszkancy nie specjalnie ciesza sie z tego niesamowitego przyrodniczego spektaklu.
To juz ostatnie dni w Squamish. Nasypało sniegu, The Chief przybral bialy odcien, a Atwell Peak wyglada wyjatkowo przystepnie. Krazownik slizga sie po drodze, bo w sumie kazda opone ma inna. Modle sie tylko zeby wytrzymal moja ostatnio podroz do Seattle. Niestety dopadla mnie jakas kontuzja piszczela i nie biegam od ponad tygodnia i moje morale przed zawodami spadlo proporcjonalnie to ilosc dni bez treningu. Nadrabiam basenem i wyciskaniem ciezarow co nigdy nie sprawialo mi specjalnej przyjemnosci.
Zakanczam swoja wspolprace z Valhalla Pure Outfitters wyjsciem na wspolne piwo. Zaskakujaco dostaje jeszcze wyplate za dni wakacyjne ktorych niby nie wykorzystalem i 140 dolarow do wydania na zakupy w sklepie. Udalo sie zapakowac do 3 plecakow i torby, o wcisiniecie tego do samolotu bede martwic sie potem. Po likwidacji konta bankowego, w potezne ulewie wyjezdzam ze Squamish. Nie moge uwierzyc ze minelo juz 5 miesiecy odkad po raz pierwszy z Benem stanelismy na szczycie Chiefa. Jestem pewny ze tutaj musze jeszcze wrocic. Wyjatkowe miejsce i wyjatkowe wspomnienia. Zreszta mam jeszcze kilka drog na liscie ktorych nie udalo mi sie zaliczyc w tym sezonie;)
tego krotkiego przejazdu do Seattle obawialem sie od dawna. nie dosc ze samochod jest nieubezpieczony to dzien w ktorym wyjedzam, konczy sie rejestracja naszego krazownika. Do tego te warunki a drodze. W Vancouver wskazowka temperatury silnika zbliza sie niebezpiecznie do maksimum. stoje w korku juz od pol godziny. zielone swiatlo, wjedzam na skrzyzowanie ale zostalem zablokowany przez samochod z przeciwnej strony. czerwone swiatlo, a ja jedyny stoje na srodku skrzyzowania blokujac zupelnie pas ruchu. pierwszy samochod ktory zablokowalem to... policja. znowu zielone, wydostaje sie z tej stresujacej sytuacji, policja skreca wyraznie za mna. "no to koniec" mysle. rownaja sie ze mna i stajemy bok w bok na swiatlach. udaje ze wszystko w porzadku najlepiej jak potrafie, patrzac przed siebie. pojechali, ufff... co za ulga.
na granicy o dziwo bez zadnych problemow, jeszcze urzednik zyczyl mi powodzenia w ultramaratonie.
w Seatlle zatrzymuje sie tradycjnie u hosta z couchsurfingu Alison. zostawiam u niej samchod, jej wspolokator odwozi mnie na lotnisko i w kimono. lot o 7, przesiadka w Salt Lake City i laduje w Sacramento praktycznie przesypiajac caly lot. Odbiera mnie Mario, jeden z studentow bioracych udzial w badaniach.
Jenni ktora przeprowadza badania w ramach swojej pracy magisterskiej (tutejsze masters) ma 26 lat wiec jest jedynie rok starsza ode mnie. Wogle raczej laboratorium i pracownicy nie wygladaja tak jak sobie wyobrazalem. Taka sobie grupa luzakow, ktorzy zbudowali jakis aparat to mierzenia zamrozonego oddechu i robia badania. Zreszta zdalem sobie sprawe ze badania nie sa specjalnie profesjonalne kiedy nie potrafili mi do konca udzielic odpowiedzi na niektore nurtujace mnie pytania;)
Pierwsze byly badania spirometryczne. wyszlo mi ze mam troche ponad 6l w plucach ale jakies inne wskazniki wyszly dziwnie niskie, ale mozliwe ze to z powodu ze zle dmuchalem;) potem lezalem na lezace i przez 20min zmniejszali mi ilosc podawanego tlenu az osiagnalem symulowana wysokosc ilus tam tysiecy stop. tutaj czulem sie zupelnie normalnie. na koniec mialem "niby" badania VO2max ktore byly dalekie od profesjonalnych. krecilem na siedzonym rowerku dopoki mialem pare w nogach. sek w tym ze nie o to chodzi w tescie na wydolnosc, bo przestalem z powodu bolu nog a nie problemow z oddechem i wysokim tetnem. moje V02max ztrzymalo sie na 50. Jenni twierdzi ze na bierzni wedlug tego moglbym wykrecic spokojnie ponad 60. musze to jednak kiedys sam sprawdzic.
Na wieczor dostalem duze burrito na wynos i zakwaterownie w calkiem przyzwoitym hoteli z wielkim lozkiem i jeszcze wiekszym telewizorem. Chyba pierwszy raz spie w takim hotelu zamiast byc jego pracownikiem:)
Jutro dalsza czesc badan i przenosze sie do San Francisco. A za 2 dni... biegne.
jak to mowia Stay tuned! bede teraz pisal czesciej
pozdrowienia
p.s. moj film z wyprawy do argentyny pojawi sie na Krakowskim Festiwalu Gorskim, zapraszam serdecznie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz