9 lutego 2009

Najwyzszy wulkan swiata ZDOBYTY!

ktos mi napisal wczesniej ze zdobycie Ojos to tylko formalnosc.nie prawda. wejscie bylo zupelnie nie formalne. w dodatku mam wrazenie ze bylem zupelnie nie proszonym gosciem. od samego poczatku do konca PRZYGODA nie odstepowala mnie na krok. tak nazwalem te sile, zeby miala bardziej pozytywny charakter. najpierw 7h bezowocnego czekania na stopa. biore takse, na szczescie taniej. taniej, ale psuje sie 20km przed startem szlaku. po napraiwe udaje sie dojechac. godzina 20, ja stoje na drodze do nikad a moja trasa zaczyna sie 10km marszem przez piasek, droga ktora normalnie wyprawy przemeirzaja samochodami terenowymi. wiatr. od poczatku do konca w twarz. nawet w drodze powrotnej. wiatr tej nocy ledwo daje mi rozbic namiot. wiatr przewraca kuchenke z wrzatkiem, wiatr wciska kurz w oczy, wiatr pod szczytem przewiewa do szpiku. w koncu sie do niego przyzwyczailem. nastpeny dzien to dlugi marsz przepiekna dolina. bojne trawy wzdluz rzeki a dookola srogie i kolorowe skaly. sa wodospady, uciakajace stada Vicunas (rodzina lamy), palace slonce i piasek, zwir i kamienie. przechodze tego dnia jakies 25km. zmeczone stopy myje w cieplej choc na wysokosci 4500m Aquas Calientes. niesamowite kontrasty. wietrzejace skaly, zolta trawa, czarne kamienie wulkaniczne. nie mozna tego pochlonac. nastepny dzien dochodze do basecampu El Arnal na wysokosci 5500m. po dordze mijam przelecz - Porozuelo Negro, skad po raz pierwszy widac moj cel. nastawialem sie ze jest daleko i wysoko, ale to co zobaczylem to bylo naprwde DALEKO i WYSOKO. jest bardzo ciezko. ide bardzo wolno. mam przeciez pelny plecak, 5l wody, wszystko ze soba. na tej wysokosci na Acocnagua chodzi sie wahadlowo, ja caly dzien z pelnym plecakiem. ekspedycje do ARENAL dochodza normalnie min. w 3 dni z mulami. j dochodze w dwa. tej nocy przechodze wewnetrzna walke. czy atakowac od razu szczyt w nocy, 1500m przewyzesznia, 6km drogi, czy tez rozpoznac droge i przeniesc oboz wyzej?w nocy nie moge spac. o 3:30 wstaje, postanawiam postawic wszystko na jedna karte i atakuje. od razu myle droge, pakuje sie w piargo-skalki,mysle o wycofie ale brne dalej. potem kolejna pomykla wchodze w srodku nocy w pola penitentow. czuje sie niepwenie. rozjasnia sie i dochodze do miejsca campu 2. mimo wszystko czas mam dobry. zakladam raki, jak sie okazuje nie potrzebnie do samego wierzcholka. 5h20min zajmuje mi podejscie. krok za krokiem. mam wrazenie ze ja to nie ja. ze idzie ktos inny. nie mysle ¨dam rade¨, ale damy rade. dojdziemy. zrob jeszcze kilka krokow. potem lapie sie na mysleniu ze zabraknie mi herbaty dla dwoch osob. to ze zmeczenia. w koncu po 12 dochodze nas szczyt. lzy normalnie ciekna mi jak dziecku. co za wysilek, co za szczescie. do samego konca nie bylem pewny czy dam rade. to nie koniec. szczyt argentyski jest pol metra nizszy od chilijskiego. nie bylbym soba gdybym nie wszedl na najwyzszy szczyt. i teraz problem. trzeba zejsc na przelecz miedzy szczytami i wejsc na drugi wierzcholek. gran wspinaczkowa ze 3+ ale na wysokosci prawie 7tys metrow to duzy problem. sa poreczowki(liny), ale bardzo stare i wogle z nich nie korzystam, skala niezwykle krucha. skupiam sie i uwazam na kazdy ruch. drugi szczyt zdobyty, wpisuje sie do ksiazki szczytowej. wracam. na 5m sciance z pod nog odpada kamien wielkosci telewizora wprost na szlak od strony chilijskiej. powialo groza. dobrze ze nie bylo innych ludzi. zejscie ze szczytu wspominam jako potykanie sie o wlasne nogi i czeste odpoczynki. Kiedy docieram do namiotu cale zmeczenie splywa. daje rade tylko zjesc zupke chinska i reszte czasu leze.
nastpeny dzien wstaje o 7. wiem ze przedemna bardzo dluga droga powrotna. upojony zdobyciem szczytu ide szybko. mysle o lomito, cocacoli i ide jeszcze szybciej. tego dnia idac 15 godzin przechodze 57km az do drogi. caluja ja w srodku nocy i jeszcze kilka km i dochodze do schronu przy drodze. blaszana buda w srodku mozna rozpalic kominek. nogi bola mnie cala noc,ale o dziwo stopy w dobrym stanie. rano mysle ze zlape stopa. spotykam mularzy. powiedzieli ze jeszcze nie spotkali tu osoby ktora przyszla do drogi z Arnalu w jeden dzien. wzywam pomoc SPOTEM jedyna nadzieja na trasport. przez 6h przejechal jeden samochod wiec nie ma szans na autostop. po tysiacu roznych gier zwiazanych z rzucaniem kamieniami i rysowaniem na piasku i kilku godzinach patrzenia w pustke , podjezdza taksowka. wqszystko dzieki wspolpracy moich rodzicow, Polly i pana Jonsona. wracam do Fiamabli i pierwsze co zjadam ogormnego steka...

120km po piasku, zwirze, kamieniach, 8000 metrach przewyzszenia, udalo mi sie zdobyc najwyzszy wulkan na ziemi i drugi co do wysokosci szczyt Ameryki Poludiowej Ojos Del Saldo. Jako pierwszy polak i jedna z nielicznych osob wogle, samotnie bez wsparcia. 4 doby 2h 1o min, chyba rekordowy czas. Musicie przyznac ze odwalilem kawal naprwde dobrej, niewiarygodnej, nikomu nie potrzebnej roboty...:)

Szczyt chcialbym zadedykowac mojej najukochanszej Polly, ktora choc daleko, dodawala mi energi z kadym metrem podejcia.

11 komentarzy:

  1. ale tekscior :-) czyta się prawie jak kapuścińskiego:-), gratulacje! naprawdę jesteśmy pod wrażeniem!

    Brat P. i A.

    OdpowiedzUsuń
  2. ej no właśnie ja pomyślałam o tym samym czytając relację :)

    Na prawdę super, super! A teraz proszę oszczędź nam wszytskich nerwów i jedź na plaże poopalać się, poleżeć pod palmami i pić malibu z mlekiem i puszczać sygnały - wszystko ok z małego, krytego strzechą baru gdzieś na długiej, piaszczystej plaży! :D

    Gratulacje! Aconcagua przy Ojos del Salado może się schować. Kolejny dowód na to że nie to co najbardziej znane i największe musi być najpiękniejsze! :)))))

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytalismy z zapartym tchem!! Zrobiłes to w wielkim stylu !!! Ale teraz....patrz komentarz powyżej:)Daj sobie luzu,Chile jest piekne , a może spróbujesz "chili con carne":)
    Buziaaaaaki!!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. na następnej wyprawie nie wysyłaj 6 sygnałów pod rząd o treści help, bo uduszę!

    a tak poza tym(!);) to gratulacje wielkie:)
    miłej reszty pobytu :)

    Ps.
    Jakoś mnie to nie dziwi, że sam nie wchodzileś:P
    już Ci to kiedyś tłumaczyłam;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nooo, relacja niezla. Ale wyczyn jeszcze wiekszy!

    Wszyscy chyba byli dzis "online" czekajac z dreszczem na wiesci, ale ja od razu wiedzialem ze to jakas bzdura z tym helpem i ze gory Ci nie straszne:D Nie zdziwie sie jak napiszesz zaraz ze czekasz tam do lata i wleziesz jeszcze na Makkinleja. A w przerwie Vinsona:)

    A na nastepne wyprawy bierz sobie ekipe filmowa, bo szkoda puszczac takie wyczyny bez echa (czyt. bez relacji na National Geographic)!!

    Dolaczam pozdrowienia od mojego Taty, ktory sledzil kazdy Twoj krok:)

    OdpowiedzUsuń
  6. O kurna... taaaaaaaaaakiej relacji już od dawna mi brakowało :) Nawet jeśli nie pokusisz się o zdobycie tytułu "najsłynniejszego himalaisty świata", to z powodzeniem możesz zająć się pisaniem. Muszę przyznać, że całkiem nieźle się to czyta :) A tak w ogóle to jeszcze raz GRATULUJĘ!!! Nie mogę w to uwierzyć. Naprawdę jesteś pierwszym Polakiem, któremu udało się tego dokonać?! WOW, MEGA SZACUN!!!!!!!!!! A teraz odpoczywaj, w końcu Ci się należy :) POZDRO!

    OdpowiedzUsuń
  7. wow:):) relację czytałam z zapartym tchem:) i faktycznie nieźle się to czyta, aż chce się więcej i więcej:)GRATULUJĘ:) poraz kolejny pokazałeś na co się stać:)Jesteś Wielki:)

    OdpowiedzUsuń
  8. heh - to co ja moge napisać..... :) gratulacje, gratulacje wielkie!
    ania kmitka.

    OdpowiedzUsuń
  9. Czy ja mogę coś do tego dodać...? Chyba to, że przez prawie 55 lat moje gruczoły dokrewne nie wyprodukowały tyle adrenaliny, co przez ostatnie parę dni Twojej Wyprawy. Nie znajduję takich słów i nie podejmuję się określenia takiego stanu emocjonalnego, poza standardem...Congratulation!!! Himalaisto.
    Regeneruj siły, rób swoje, no i wracaj wpełni spełniony, szczęśliwie do RP.
    Pozdrawiamy
    Urbańscy

    P.S.
    Nie wypłacisz się MM i TT oraz Polly.

    OdpowiedzUsuń
  10. No coz moge dodac ,wszystko juz zostalo powiedziane.Jestes naprawde WIELKI.To co osiagnales jest niesamowite!!!!!!!!!!!Brakuje tylko przekazu wizualnego w postaci filmu .Na kolejna wyprawe zabierz kamere albo cala ekipe.:)Pamietaj juz nigdy nie pisz ;HELP;bo wykonczysz tych ktorzy ci kibicuja!!!!!!!!Teraz Tomku odpoczywaj jedz pyszne steki nabieraj sil i wracaj szczesliwie do kraju .Sciskamy mocno i jeszcze raz GRATULUJEMY. Wierzbiccy

    OdpowiedzUsuń
  11. Też myślę-nie byłeś sam,prowadziły Cię dobre anioły i dodawały Ci skrzydeł.Tomku-WIELKIE gratulacje!!!OGROMNY sukces!!! Ktoś,gdzieś,kiedyś był pierwszy i to jest ta dobra robota. c J

    OdpowiedzUsuń