22 września 2009

Climbing Krabi




na poludniu monsun. leje codziennie ale na szczescie krotko. na sam koniec tajlandi mozna dojechac za mniej niz 25zl oczywiscie 3 klasa w pociagu. mozna tez za 5zl jak Aga z Luisem, ktorzy przejechali cala trase na bilecie do najblizszego miasta za bangkokiem:) stopem docieramy do Phangha. Jest tutaj znany park narodowy obejumujacy mangrowia (takie drzewa z korzeniami na wierzchu;) oraz wapienne ostance wyrastajace prosto z morza w tym znana wyspa Jamesa Bonda uwieczniona na filmie "Czlowiek ze zlotym pistoletem". Wszyscy znaja prawda?:)

Wypozyczamy longboat z niezwykle wyjacym silniiem i w deszczu plywamy po calym parku. jaki jest urok w zwiedzaniu w low season? nie ma prawie wogle turystow, mozna przezyc burze na morzu, mozna obserwowac tecze, wreszcie mozna plywac na wyspie jamesa bonda w strugach deszczu nie bedac nagabywanym przez stada sprzedawcow pamiatek:) jedyny minus wycieczki. wypozyczenie kajakow morskich oznacza bycie pasazerem plastikowego kajaka wraz z dwoma innymi pasazerami oraz wioslujacym. nudne to jak flaki z olejem, nawet nie mozna samemu powislowac. wrocilismy przemoknieci i przemraznieci juz w nocy

przenosimy sie do krabi zachczajac za namowa Luisa o swiatynie (ktora to juz z kolei?). Oplacalo sie. stopem docieramy w piatke do samego wejscia. jest tu krotki szlak przez jaskinie i zablocona dzungle gdzie mieszkaja mnisi. WC wyraznie wskazuje wyzszosc mnichow. na jednych napis: for monks, na drugich: for people:) prawdziwa atrakcja jednak to wdrapanie sie po 1237 schodach na szczyt gory gdzie siedzi wielki zloty budda. dawno sie tak nie umeczylismy. zeby to byly zwykle schody, ale to byly takie pionowe ze zleciec mozna:)

Jeszcze tego samego dnia doplywamy lodeczka do polwyspu Railey, azjatyckiej mekki wspinaczkowej. znajdujemy bungalow dla calej piatki w dzungli kawalek od plazy. udaje nam sie jeszcze pokolcic o zasady bilarda hiszpanskie vs polskie. tak czy siak ja z Aga jestesmy najelpszym teamem:)

nie pozostalo nam nic innego jak sie powspinac:) tzn ja z jagna, bo reszta wyleguje sie na plazy;) forma sie nie popisalismy za to widoki nieprzecietne. klify wysokie na ponad 100 metrow, miedzy nimi dzungla, a nad morzem piaszczysta plaza. wspinalo by sie swietnie gdyby nie wyslizgany wapien i drogi ktore koncza sie w srodku sciany. nawet na szczyt wyjsc nie mozna. Pozostala trojka zalicza jeszcze blotne zejscie do laguny. mimo usilnych prob wycofali sie tam gdzie moj brat 2 miesiace temu:) laguna niebezpieczna jest.

drugi dzien przenosimy sie na wsipin w okolice patong beach, lonely planet uznaje ja za jedna z najwspanialszych plaz swiata. rzeczywiscie ladna. ostatni wspoln wieczor swietujemy w Ao Nang, malej turystycznej wiosce. Ale co to bylo za swietownie! zaszalelismy i kazdy z nas (oprocz niejadka Jagny) kupil bufet "jedz ile chcesz" za 250bathow. to co przechodzlismy przez nastepne godziny jest niedoopisania! kazda danie z bufetu prepyszne:zieminaczki, wieprzownia, szaszlyki, kurczaki, rybka, puree,curry, saltki, owoce i na koniec lody. i tak kilka razy. do rana nikt nie byl w stanie sie ruszyc. prawdziwa ekstaza jedzeniowa

smutny czas rozstania. Aga, Luis i Patryk wracaja juz do domu. smutno. wspaniale sie z nimi podrozowalo mimo ze czasem twierdzilem inaczej:) to byl naprawde kawal przygody. mam nadzieje, ze jeszcze kiedy bedzie okazja do wspolnej wyprawy.

z Jagna jeszcze jezdzilismy na skuterze i wylegiwalismy sie na plazy przez 2 dni na Phuket co zaowocowalo moim calkowitym spaleniem ciala, ktorego skutki odczuwam do dzis (3 dni potem). przezylem tez pierwsza nauke surfingu i ku mojemu zdumieniu utrzymalem sie na fali przez kilkanascie sekund. to trzeba powtorzyc.
Jagna super dopasowala sie do naszej skromej ekipy i czesto podejmowala prawdziwe meskie decyzje:) zabrala moja torbe pamiatek i stopem odejchala 2 dni temu. szkoda ze zostaje sam...
bde tesknil za Wami druzyno hehe

na phuket zostaje miesiac bede trenowal muay thai czy jak kto woli boks tajski. piszac to ledwo juz moge ruszac rekami, ale jak to wszystko wyglada opisze pozniej...

pierwszy etap podrozy zakonczony. udany w 150%. bylo troche smiesznie troche strasznie, ale kazdy dzien byl wypelniony przynajmniej jedna przygoda:)
obolaly pozdrawiam wszystkich

p.s. malo zdjec, reszte robila jagna, a zapomnialem od niej zgra:/

3 komentarze:

  1. Wyczekiwałam kolejnej relacji i oto ona:)
    rozmawiałam chwilkę z Agą i Luisem gdy dotarli do Genovy:)Luis twierdzi, że bez nich nie wytrzymasz tam długo:)))
    ściskam mocno i czekam na opisy treningów:))
    Paulina

    OdpowiedzUsuń
  2. Tomku tą drogą przesyłam Ci najlepsze Życzenia Imieninowe: )( Niech wiatr zawsze wieje Ci w plecy,
    a słońce świeci w twarz.
    Niech dobry los da Ci zatańczyć
    wśród najjaśniejszych gwiazd! )( Ciocia Jadzia

    OdpowiedzUsuń
  3. mało zdjęć ale mimo to zrobiły na mnie ogromne wrażenie...ehh też bym się tak powspinała:) widoki cudne:) uważaj tam na siebie na tych treningach buźki:*

    OdpowiedzUsuń