Jak zapisaywalem sie jeszcze na zawody byla straszna mgla, nic nie bylo widac. raz sie odslonilo i jak zobaczylem jak to wysoko to mi sie slabo zrobilo. wszedzie pelno gosci w koszulkach: utra trail du mont blanc finisher, jakis tam inny ultra finisher, wszedzie przypakowane łydy i pelny profesjonalizm. okazalo sie ze jest kilka osob tak jak ja ktorzy chcca wystartowac bo po prostu jest taniej niz normalnie wchodzic an szczyt. tzn ja tak czy siak chcialem startowac i powalczyc, oni razeczje rekracyjnie. poznalem taka austryjaczke ktora w sumie nie trenuje tylko troche biega, zadneych tam maratonow i udalo jej sie skocnzyc zawody w troche ponad 6h. Kobiety startowaly dzien wczesniej. troche mnie to potrzymalo na duchu, chociaz musialem przybiec 1,5h wczesniej a to kupa czasu. w glowei liczylem sobie i mi zajelo zbiegneicie i wbiegneicie do grand canyonu, ile inne biegi. w gruncie rzeczy gleboko w sobie wiedzialem ze jestem w stanie to zrobic tylko nie moge sie za bardzo na innych ogladac.
dzien wczesniej lalo maskarycznie. nawet byla obawa ze maja skrocic zawody! rano jednak bylo bezchmurnie. na starcie ponad 170 zawodnikow/ kazdy wyglada bardzeiej profesjonalnie od poprzedniego. oczywiscie jest wielka grupa malezyjczykow ktorzy biegna w trampkach i zwyklym t-shrice ale akurat wiem ze wiele z nich przebiegnie szybciej niz ja. jest tez koles w sandalach i skarpetach, chyba szwed ktory zapisal sie na pol godziny przed startem. wiem ze pozory myla, ale postanowilem ze nie wiem co to koles w sandalach nie moze byc ode mnie szybszy! START. najpier kawalek po asfalcie, alre potem szybka zmiana na waska sciezke i tak az do szczytu. trasa znakowana jest co 0,5 km na szyczt jest 8,7 km. od poczatku ciezko dysze. tempo szybkie, ale oczywiscie nie da sie biec po schodach wiec kazdy podchodzi po prostu najszybciej jak moze. ja kogos mijam, ktos mnie mija, na pcozatku tloczno. potem sie rozrzedza i juz raczej ja mijam niz mnie miaja. w okolicach 1km myka przodem koles w sandalach! msyle sobie ze zle ze mna ale za slaby jestem zeby go gonic. kazde nastepne 0,5km sie strasznie dluzy. czasem podejscie sa naprwde ostre i brajkuje tchu. bardzo zadkie odciki plaskie mozna truchtac. gdzies powyzej 6km wychodzi zsie z alsu na granitowe polacie szcvzytu. niestety mgla, nic nie widac. ok 7km mija mnie w przciwnym kierunku zwyciezca-hiszpan. mysle sobie nei jest zle,tylko km trasy. potem okazalo sie ze w momencie kiedy stanalem na szycie on przekraczal linie mety:/ ostatni kilometr a regulaminowe 2,5 h jzu sie konczy. rozwiwaja sie chmury i szczyt juz naprwde blisko. mijam jeszcze 4 walczacych o zcyie zawodnikow. zaskakujaco mimo 4tys metrow nie mam zadncyh doleglisowsci. na szczycie ejstem po 2h 43min. pwoiedzieli ze moge kontynuwaowac ale musze sie pospieszyc. na dosloweni 5min rozjasnilo sie dookola, ale zapomnialem obejrzec widokow:)
ruszylem z kopyta na dol i cala tarse bieglem. czasem na granicy wypadku. o dziwo po drodze mijam podchozacego jeszcze do gory kolesia w sandalach:) musial gdzies sie zatryzmac. morale sie podniosly.wszystko mokre, 2km szczytu sa zabepieczone lina, bo idzie sie po granitowych skalach. kila razy prawie sie wywracam. czym nizej jestem to czuje ze nogi i kolana juz odmawiaaj mi posluszenstwa. zatrzymuje sie na chwile wysikac i cale miesnie mi dygocza. najgorsza koncoiwka, 3km po asfalcie. zostalo mi 10 min do limitu. bigne najszybciej jak moge, ale nogi naprwde mi juz do dupy wchodza. wreszcie FINISH. ludzie klaszcza, jakas muzyka dostje medal. pytam sie jaki czas, a oni mowie ze nie widzac bo juz listy wzieli i jestm pzoa klasyfikacja! 3 min spoznienia, mowie im. na to ze mam spytacv sie organizatora. biegne wiec do budynku, mowie jaka sytacja, ze bieglem cala droge z gory, ze 5 min sie spoziem itd. postanwaia mnie zamiesic jako ostatniego w rannkginu 4h 35min 16 sek:) z 180 ludzi ukonczylo 54 ja ostatni:) dumna mnie rozpiera:)
dzien wczesniej lalo maskarycznie. nawet byla obawa ze maja skrocic zawody! rano jednak bylo bezchmurnie. na starcie ponad 170 zawodnikow/ kazdy wyglada bardzeiej profesjonalnie od poprzedniego. oczywiscie jest wielka grupa malezyjczykow ktorzy biegna w trampkach i zwyklym t-shrice ale akurat wiem ze wiele z nich przebiegnie szybciej niz ja. jest tez koles w sandalach i skarpetach, chyba szwed ktory zapisal sie na pol godziny przed startem. wiem ze pozory myla, ale postanowilem ze nie wiem co to koles w sandalach nie moze byc ode mnie szybszy! START. najpier kawalek po asfalcie, alre potem szybka zmiana na waska sciezke i tak az do szczytu. trasa znakowana jest co 0,5 km na szyczt jest 8,7 km. od poczatku ciezko dysze. tempo szybkie, ale oczywiscie nie da sie biec po schodach wiec kazdy podchodzi po prostu najszybciej jak moze. ja kogos mijam, ktos mnie mija, na pcozatku tloczno. potem sie rozrzedza i juz raczej ja mijam niz mnie miaja. w okolicach 1km myka przodem koles w sandalach! msyle sobie ze zle ze mna ale za slaby jestem zeby go gonic. kazde nastepne 0,5km sie strasznie dluzy. czasem podejscie sa naprwde ostre i brajkuje tchu. bardzo zadkie odciki plaskie mozna truchtac. gdzies powyzej 6km wychodzi zsie z alsu na granitowe polacie szcvzytu. niestety mgla, nic nie widac. ok 7km mija mnie w przciwnym kierunku zwyciezca-hiszpan. mysle sobie nei jest zle,tylko km trasy. potem okazalo sie ze w momencie kiedy stanalem na szycie on przekraczal linie mety:/ ostatni kilometr a regulaminowe 2,5 h jzu sie konczy. rozwiwaja sie chmury i szczyt juz naprwde blisko. mijam jeszcze 4 walczacych o zcyie zawodnikow. zaskakujaco mimo 4tys metrow nie mam zadncyh doleglisowsci. na szczycie ejstem po 2h 43min. pwoiedzieli ze moge kontynuwaowac ale musze sie pospieszyc. na dosloweni 5min rozjasnilo sie dookola, ale zapomnialem obejrzec widokow:)
ruszylem z kopyta na dol i cala tarse bieglem. czasem na granicy wypadku. o dziwo po drodze mijam podchozacego jeszcze do gory kolesia w sandalach:) musial gdzies sie zatryzmac. morale sie podniosly.wszystko mokre, 2km szczytu sa zabepieczone lina, bo idzie sie po granitowych skalach. kila razy prawie sie wywracam. czym nizej jestem to czuje ze nogi i kolana juz odmawiaaj mi posluszenstwa. zatrzymuje sie na chwile wysikac i cale miesnie mi dygocza. najgorsza koncoiwka, 3km po asfalcie. zostalo mi 10 min do limitu. bigne najszybciej jak moge, ale nogi naprwde mi juz do dupy wchodza. wreszcie FINISH. ludzie klaszcza, jakas muzyka dostje medal. pytam sie jaki czas, a oni mowie ze nie widzac bo juz listy wzieli i jestm pzoa klasyfikacja! 3 min spoznienia, mowie im. na to ze mam spytacv sie organizatora. biegne wiec do budynku, mowie jaka sytacja, ze bieglem cala droge z gory, ze 5 min sie spoziem itd. postanwaia mnie zamiesic jako ostatniego w rannkginu 4h 35min 16 sek:) z 180 ludzi ukonczylo 54 ja ostatni:) dumna mnie rozpiera:)
Z ludzmi zapoznanymi na zawodach swietowalismy zwyciestwo. Potem w trojke zewspomniana austryjaczka i amerykaninem jedziemy do Sandakanu, bazy wypadowej na eksploracje borneonskiej jungli. Host z Sandakanu - Gordon jest niesamowity. Ugoscil nasza trojke, wszedzie nas wozil, stawial obiady- pyszne steki, super swieze owoce morza (pierwszy raz jadlem takie smakolyk) ciasta slowem zyc nie umierac. Razem pojechliasmy do Sepilok, najwiekszej atrakaji Borneo, cetrum rehablitacji orangutanow. Jest tylko 5 miejsc na swecie gdzie organtunay zyja w swoim naturalnym srodowisku, 4 z nich sa na Borneo. Niestety dla mnie byl to wielki zawod. Kupa turystow przyjezdza na okres karmienia gdzie orangutany siedza na platformach i zajadaja banany i inne owoce. ludzie cykaja zdjecia, kreca filmy, kady komentuje glosno to co wszyscy widza. prawie jak w ZOO tylko malpy klatek nie maja.
Razem z Gordonem podbilismy tez Sandakanski klub Karaoke i kazdy byl gwiazda rocka bardziej lub mniej udana:) Karaoke jest jedna z ulubionych zabaw chinczykow (gordon nalezy do mniejszosci chinskiej na borneo). Ida sobie do baru, pija piwko i od czasu do czasu cos tam zaspiewaja. smiesznie strasznie
Na drugi dzien jedziemy eksplorowac jungle. Moim marzeniem zwsze bylo zobaczyc porbosic monkey czyli po naszemu Nosacze:) niesamowite malpy z wielkimi nosami i opaslym brzuchem. ich twrze do zludzenia przypominaja ludzkie:) z powodu nosa, zawsze wiedzialem moja rodzina wywodzi sie w prostej lini od Nosaczy:)))
plynac lodka zaraz przed zachodem slonca, po najdluzszej rzece Borneo udaje am sie zobaczyc mnostwo leniwych Nosaczy, makkakow, niesamowite ptaki a takze hit! dzikiego orangitana! bardzo udana wycieczka. Noca poszlismy jeszcze samodzielnie eksplorowac jungle:) nie powiem zebym czul sie super swojsko myslac o tysiacach pajakow i wezy czajacych sie w zroslach, ale jakos przezylem:) naprawde niesamowite doswiadczenie.
Jeszcze jednen dzien wyzerki z Gordonem w Sandakania i jestem teraz w Sempornie. Jutro czeka mnie nurkowanie na Sipadan Island, uwazanych za jedne z najpiekniejszych miejsc do nurkowania na swiecie. Strasznie drogo, jest wydawana tylko limitowana liczba miesjc, ale mysle ze warto.
Na Borneo zostaje do 4go listopada, a potem wracam do Kuala Lumpur i robimy wielka polska impreze w towarzystwie Slawka, Deckerta, Marty, Justyny i Magdy:) nie mozna narzekac tutaj na brak towarzystwa:)
Na zdjeciach bez problem rozpoznacie moich przodkow:) Pozdrawiam i maile chetnie czytam:)
hehe..fajnie ci wyszlo to borneo ;)
OdpowiedzUsuńmi fajnie wychodzi kambodza, pojutrrze zmykam do kratie. nie wiem czy slyszales jedno z niewielu na swiecie gdzie mozesz poogladac slodkowodne delfinki:)totez wybrzeze mi odpadnie :( (powod zeby jak najszybciej tu powrocic!)
btw. w kambodzy wyprawiam razem z csowa ekipa z PP swoje urodziny, ale licze na powtorke w KL! szykuj prezent :D
jeszcze raz gratulacje za wyscig z czasem i z wlasnymi slabosciami! A nosacze faktycznie podobne ale z wygladu troszke ładniejsze :)
OdpowiedzUsuńdolaczam sie do powyzszych gratulacji..ale licze rowniez na super obszerny opis nurkowania na sipadanie..Ty wiesz szczesciarz jestes ze tam sie zanurzych a to zobowiazuje Panie magistrze:)
OdpowiedzUsuńbrawo!
Gratulacje Tomku ! ten bieg naprawde był ostry. Ciekawe na ktorym miejscu skonczył ten Szwed w sandałach ;)
OdpowiedzUsuńPowodzenia i jeszcze raz gratulacje !
p.Michał
Jak to sie mowi, lepiej pozno niz wcale :P Ale od poczatku miales tendencje to zdazania na ostatnia chwile, nie? :P
OdpowiedzUsuńGratsy wielkie!!!
PS. A propos przodkow, bez Ciebie, przewodniku, rodzina nie moze trafic do rodzinnych kurhanow :))
no no no! tak trzymać! zaczynam się powoli pakować pod wpływem tych opowieści;)
OdpowiedzUsuńOczka podreperowałeś, do tego fajny sukcesik i już znowu widać wielkie serce. A z przodkami nie przesadzaj, nie zgadzam się z tą teorią, że to niby w prostej linii, bo nosy, nosami i tu się nie czepiam, ale niewątpliwie na drodze ewolucji trafiło się jeszcze coś zaje-twardego, wytrzymałego i kiedy trzeba dość szybkiego.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na diving fotki.