9 lipca 2010

W strone cywilizacji

Mogloby sie wydawac, ze juz wrocilismy do cywilizacji, ale prawda jest taka, ze najwieksze miasto Yukonu – Whitehorse, jest niezbyt tloczne. A jak juz je opuscilismy, udajac sie w strone British Columbia to ludzi ubywalo z kilometra na kilometr. I jedziemy sobie Alaska Higway az tu nagle przy drodze chodza niedzwiedzie Grizzli, przebigaja łosie I karibu I dodakowo trzeba robic slalom miedzy stadem bizonow. Na austradzie. Strach pomyslec co sie dzieje na bocznych drogach, o ile wogle takie istnieja.
Dojazd do naszego pierwszego celu, miasteczka olimpjskiego I swiatowej stolicy MTB, Whistler zajmuje nam 2500km i 4 dni. Nasz dzielny krazownik szos spisuje sie znakomicie mimo ze odkrylismy ze od jakiegos czasu poziom oleju spadl ponizej miarki a zbiornik plynu do chlodnicy jest pusty. Na dodatek schodzi nam powietrze z przedniej opony, trzeba ja podpompowywac codziennie, no a zapasowej oczywiscie nie mamy. Na szczescie w jednej z mijanych wiosek dobry samarytanin-mechanik, naprawia nam opone I daje zapasowa za darmo! Jest to chyba zasluga Canada Day czyli takiego niby dnia niepodleglosci 1go lipca. Spotykamy tez po drodze znudzonych zyciem kanadyjczykow, ktorzy daja nam w ramach rozrywki (swojej I naszej) pojdzic na quadach, powisiec glowa w dol na dziwnym przyrzadzie do rozciagania a na koniec postrzelac do puszek z calkiem nowoczesnego karabinu (?) do polowania. A potem ruszylismy dalej.
W koncu ladujemy w Whistler. A tutaj tlumy. Zakopane Kanady ze swoimi kandyjskimi Krupowkami nas na poczatku przytlacza. Pelno bogatyc turystow I obslugujacych ich ziomali I ziomalek ktorzy spedzaja zycie jezdzac na snowbardzie czy rowerze gorskim. A tutaj jednego I drugiego nie brakuje. Na nartach nadal mozna tu jedzici gdzies wysoko na lodowcu a szlaki dla rowerow gorskich sa tutaj wrecz legendarne! Podzielone wedlug poziomu trudnosci na 4 kategorie, gdzie pierwsza to jazda po dnie doliny, szutrowa droga z okazjonalnym zjazdem lub podjazdem. Druga to juz ostre zjazdy I podjazdy po kamieniach, specjalnie zrobionych drewnianych mostkach nad kilkumetrowymi spadami, serpentyny, male skoki I ciagle single-track, czyli sciezka gdzie zmiesci sie tylko jeden rower, bo las dookola lub skaly. Trzecia I czwarta kategorie widzialem tylko na zdjeciach. Ci co na nich jezdza oprocz tego ze maja rowery z pelna amortyzacja za ponad 3tys dolarow to nosza zbroje I kaski jak nowoczesni rycerze. Masakra totalna.
No ale nie dla rekreacji tu przyjechalisy. Szukamy pracy, bo to juz czas najwyzszy. W whistler zostawiamy kilka CV, w kilku miejsach kogos szukaja, Beno nawet juz umowil sie na interview.
Przenosimy poszukiwania do Squamish. Miejscu do ktorego zawsze chcielismy pojechac odkad objrzelismy filmik z Petzl roadtrip. Znajde go gdzies w sieci do wkleje linka. Jest tu przepieknie. Squamish oficjalnie dzierzy tytul “kanadyjskiej stolicy sportow outdoorowych” I naprwde wszystko co z outdoorem sie kojarzy mozna tu uprawiac. MTB, bieganie, kajaki, windsurfind, kitesurfing no a przedeszystkim wspinaczke. To jedno z najbardziej znanych regionow wspinaczkowych na swiecie, ustepuje miejsca chyba tylko dolinie Yosemite. Nad miastem goruje “The Chief” drugi co do wielkosci, po skale w Gibraltarze, granitowy monolit na swiecie. Jest przeogromny! W ramach naszego treningu biegowego robimy szybkie wejscie na 3 jego szczyty szlakiem turystycznym. Zajmuje nam to 2 zamiast przewodnikowych 5ciu godzin, ale konczy sie zakwasami I skreceniem kostki Bena. Za to widok z gory powalajacy. Zatoka miedzy osniezonymi gorami a my na szczycie prawie 700metrowej sciany patrzymy na wszystko ponizej. Niestety bez aparatu.
Spimy za 5 dolarow na tutejszym campingu zdominowanym przez wspinaczy I zapowiada sie ze dopoki nie zarobimy pierwszych pieniedzy to sie szybko to nie zmieni:) Na szczecie juz nastepnego dna dostaje prace! Zgodnie z rada tutejszej agencji pracy,zmienilem swoje CV I wyglada na to ze podzialalo bo dostalem prace praktycznie od reki na pelny etat. Bede pracowal w lokalnym sklepie ze sprzetem outdoorowym. Maja wszystko od kajakow do sprzetu wspinaczkowego. Napisze wiecej jak tylko zaczne. A zaczynam juz jutro! Stres jak zwykle ogromny. Skad sie to bierze?
Lisa opuscila nas juz na dobre. Chyba juz za dlugo razem podrozwalismy I mielismy co raz wiecej problemow z dogadaniem sie, wiec chyba wszystkim to na dobre wyjdzie. Zostalem ja I Beno a dzis doleciala Agata, siostra Marty z ktora mieszkalem w Brisbane (pozdro:)
Pojechalem sie z nia spotkac w Vacouver, ktore jest stad jedynie 50 min jazdy naszym krazownikiem. Oprocz tego wymienilem ostatnie australijskie dolary I przezylem godzinna mordege z ledwo mowiaca po angielsku, poczatkujaca fryzjerka. A jak wracalem do naszego domu-namiotu to akurat zachodzilo slonce. Jade wzlduz wybrzeza, gdzies calkiem nie daleko widac osniezone szczyty, w radiu leca stare rockowe kawalki a na ustach mam wielki usmiech. I w sumie nie wiem dokladnie z czego sie tak ciesze, ale z jakiegos powodu jestem ostatnio calkiem szczesliwy.

Pozdrawiam wszystkich I maile jak zwykle chetnie czytam
p.s. Zdjecia wrzuce jak sie wiecej uzbiera

4 komentarze:

  1. "Jade wzlduz wybrzeza, gdzies calkiem nie daleko widac osniezone szczyty, w radiu leca stare rockowe kawalki..."
    i to jest życie jak w madrycie!
    ja bym chyba tam został dłużej.
    a na czym polegała zmiana CV?
    pozdrawiamy!
    PAW

    OdpowiedzUsuń
  2. bosko :)

    powodzenia w pracy !

    anka

    OdpowiedzUsuń
  3. A my czekamy na zdjęcia aby zobaczyć szczęśliwego i uśmiechniętego człowieka bo dotychczas to - nie piszę dalej. Powodzenia w pracy i zamieszkaj wreszcie w jakimś mieszkaniu z łzienką, kuchnią i łóżkiem. Sciskamy B i D

    OdpowiedzUsuń
  4. upalny kraków czeka na zdjęcia i dalsze relacje:)
    żeby się schłodzic oglądam czasami Twoje zdjęcia z Denali...:)brrr, pozdrawiam!
    cz_sz z gumtree;)

    OdpowiedzUsuń