profil trasy |
To dramatyczne wydarzenie bylo jednym powazanym kryzysem ktory mialem na trasie biegu.Balem sie tylko ze napotkam jakiegos misia po drodze (ostatnio widzielismy znowu wielkiego bydlaka przchodzacego przez ulice) . Bieglo mi sie znakomicie. Trasa przepiekna, glownie sciezkami w lasach iglastych i z widokami na gory. Postanowilem ze nie bede zatrzymywal sie na dluzej niz minute na aid stations (stacjach pokarmowych?) gdzie mozna jesc i pic do syta przy okazji tracac kolejne minuty. Grunt to ciagle do przodu stalym tempem. Caly czas czekalem na kryzys ktory nigdy nie nadszedl. Spogladalem na zegarek co jakis czas i nie wiadomo kiedy mijaly mi kolejne godziny. po 4 godzinach zdalem sobie sprawe ze pobilem swoj rekord ciaglego biegu, w dodatku caly czas czulem sie niezle i bieglem nawet pod gore! po 50tym kilometrze zaczyna sie decydujaca faza biegu. dlugie na 11 kilometrow podejscie rewiduje kto jest w stanie a kto nie ukonczyc ultramaraton. i wlasnie na tym odciku zaczynam doganiac innych zawodnikow. widac doswiadczenie gorskie i wedrowki z plecakiem poplacaja. na szczycie dowiaduje sie ze jestem na 12 miejscu. zupelne dla mnie zaskoczenie. zmotywowalo mnie to zeby gonic nastepnych. zbiegam z powrotem te 11km, wypijam redbulla na ostaniej stacji i czas na ostatni odcinek. obolale miesnie nie pozwalaja juz biec pod gorke ale jak tylko docieram do znajomej okolicy dostaje skrzydel i przyspieszam na ostatnich kilometrach. kilometr przed meta doganiam nastpnego zawodnika. lekko sobie truchtal myslac ze jest na nie zagrozonej pozycji. podziekowal mi za motywacje do finishu i ruszyl z kopyta wpadajac na mete kilka sekund przede mna. Na mecie przez megafon zapowiadaja moje przybycie, krotkie brawa, medal i karnet na darmowego pieczonego kurczaka. jestem 11nasty w ogolnej klasyfikacji i 8 w swojej katagori (do 39 lat!) z czasem 9h6min. zaskoczenie to chyba malo powidziane. co ciekawe moge chodzic, nie zemdlalem i po dwoch dniach przestaly bolec mnie wlasciwie nogi. Nic z tego nie rozumiem.
Pozostaje jechac mi za tydzien do Oregonu, gdzie czeka mnie bieg na... 100 kilometrow tyle ze w jeszcze bardziej gorzystym terenie. trzymajcie kciuki. tam chyba juz nie bedzie tak latwo
p.s. jak tylko pojawia sie jakies zdjecia na stronie zawodow to napewno je tutaj zamieszcze!
super!!!jestem pod wrażeniem Mistrzu:*
OdpowiedzUsuńkomentarz do pierwszego odcinka trasy: "nie idź tam, kumasz?!" :) czarna_szynka
OdpowiedzUsuńGratulacje. Ale czy tydzien to nie za malo na regeneracje organizmu. Opis biegu jak zwykle fascynujacy. Sciskamy i zyczymy rownie dobrego wyniku oby juz bez "przygód". B i D
OdpowiedzUsuńczad!! kończę właśnie czytać 'born to run', ciekaw jestem ile ta książka dała tobie?
OdpowiedzUsuńWielkie uznanie za nietuzinkowy wyczyn. Całe szczęście, że na początku biegu miałeś awarię "dopalacza", bo gdybyś odpalił pod koniec dystansu? To, przypuszczam byłaby medalowa przygoda.
OdpowiedzUsuńW następnym biegu zadbaj o rozsądne używanie wszystkich mięśni, nawet i tych na pozór śmiesznych?
Tyle żartów a teraz trzymam kciuki za Ciebie/100km.
braaawooo :))
OdpowiedzUsuńno nieźle! Szacuneczek
OdpowiedzUsuń