zdjęcie z bieganie.pl, ja gdzieś tam daleko z tyłu |
A wcale nie było łatwo.
Dzień wcześniej w ramach "carbo loadu" czyli napakowania się węglowodanami, zjadłem fatalne spaghetti na jeszcze bardziej nieudanej Pasta Party, które to odbywało się w Hali Arena. Potem dobiłem się jeszcze zapiekanka z penne, kurczakiem, cebulą, szpinakiem i co tam jeszcze nie było , zapełniając bak wielką szarlotką z lodami. Wydawało mi się, że po takim żarciu, energii powinno mi starczyć przynajmniej na ultramaraton. Tymczasem skutek był odwrotny do zamierzonego. Po dziś dzień mam stresujące odgłosy w żołądku, a dzień po maratonie spędziłem rekordowe 2 godziny siedząc "na desce".
Z uczuciem, że "zaraz coś ze mnie wyjdzie" ruszyłem z impetem razem ze znanym już Grześkiem Łuczko w kierunku Mety. Plan był taki, żeby biec za pacemakerem (gościu z balonem, który biegnie dokładnie na konkretny czas, w naszym przypadku 1h 30min) do połowy, a potem ruszyć z kopyta tak, żeby te 2-3 minuty pobiec szybciej drugą połówkę. W między czasie dobiegł nas Bela, który spóźnił się na start, ale że chłopak mocny jest niesłychanie to naszym tempem mógłby biec tyłem (co czasem zresztą robił). Zgodnie z planem po połowie ruszyłem szybciej w towarzystwie Beli, bo Grzesiek się gdzieś zapodział. Bela swoją klatą osłaniał mnie od morderczego wiatru prosto w twarz (tzw.mordewind), a ja patrząc tylko na jego skarpetki cisnąłem ile się da. 16 kilometr i Bela pobiegł w siną dal, a ja zostałem sam na sam z mordewindem. Dawałem sobie jeszcze zmianę z pewnym łysawym gościem, ale czułem, że zapasy energii ulegają znacznemu deficytowi.
2 kilometry przed meta, kiedy powinienem zacząć finiszować czułem , że już pary mi brakuje. Spiąłem pośladki i jeszcze kogoś dałem rade wyprzedzić, ale to pewnie dlatego że prawie stał w miejscu. Czas na mecie (oficjalny) 1h29min15sek. Tym razem nie mam mroczków przed oczami, ale dyszę ciężko.
Chwile za mną jest gościu z balonem (moja taktyka się nie powiodła), Grzesiek jest kilka minut potem a dalej kolejne znajome twarze. Magda co biega z nami w środy. Ludzie ode mnie z roku. Przybiega w końcu Aga (zaraz za wielką grubą babką), potem jest też Piekarz z Avany, Michał z KW Warszawa i kilku innych jegomości. Na rolkach przyjechali też specjalnie z Dąbrowy, Polly z Elvisem. Także bardzo wesoły poznański weekend:)
Po wielu przemyśleniach stwierdzam, że czas mam kiepski, bo: nie wypocząłem po On-sighcie, wiało mi w twarz, niezaaklimatyzowałem się jeszcze do wyższej temperatury (było ponad 20 stopni) no i "coś chciało ze mnie wyjść" i walczyłem bardzo żeby nie wyszło...
dzięki Bela za pociągnięcie mnie przez kilka kilometrów z najgorszym miejscu!
Zrobiliśmy sobie z Aga i Grześkiem plan treningowy, jak wyjdzie chociaż jego cześć to będziemy niezniszczalni!:)
p.s.może będą jakieś dodatkowe zdjęcia potem
te twoje kupy podczas biegania oraz brak restu po wcześniejszych zawodach to już powoli taka tradycja! zastanawiam się czy na urodziny nie sprezentować ci koszulki z forest'owym napisem "shit happens" :-)))) tak czy siak gratulacje!
OdpowiedzUsuńB.P.
Podpisuje się jak wyżej.A tak ogólnie to uzupełnianie węglowaodanów w Fastfoodach to jest godny sposób by go opatentować.Ja bym jeszce zjadł ogórki kiszone,zapił śmietaną i miał byś taki odrzut jak rakieta,że zawodnicy z Etipii padliby plackiem ( ze smrodu)-:)-:).Tak czy siak "szacun'
OdpowiedzUsuńTT
To jest rada bezpłatna - w takim przypadku jak ten opisany powyżej należy wykonać kilka przysiadów; ponieważ był wiatr to chyba uniknąłbyś wykluczenia z wyścigu.
OdpowiedzUsuńDW