5 kwietnia 2011

23 sekundy szybciej

zdjęcie z bieganie.pl, ja gdzieś tam daleko z tyłu
O tyle właśnie poprawiłem mój rekord w półmaratonie z przed kilku lat kiedy biegłem w Genui. Zważywszy, że wtedy raczej mało trenowałem, a moja aktywność ograniczała się głównie do całonocnych wyjść na miasto i leżenia plackiem na plaży można by założyć, że wynik raczej słaby...

A wcale nie było łatwo.
Dzień wcześniej w ramach "carbo loadu" czyli napakowania się węglowodanami, zjadłem fatalne spaghetti na jeszcze bardziej nieudanej Pasta Party, które to odbywało się w Hali Arena. Potem dobiłem się jeszcze zapiekanka z penne, kurczakiem, cebulą, szpinakiem i co tam jeszcze nie było , zapełniając bak wielką szarlotką z lodami. Wydawało mi się, że po takim żarciu, energii powinno mi starczyć przynajmniej na ultramaraton. Tymczasem skutek był odwrotny do zamierzonego. Po dziś dzień mam stresujące odgłosy w żołądku, a dzień po maratonie spędziłem rekordowe 2 godziny siedząc "na desce".
Z uczuciem, że "zaraz coś ze mnie wyjdzie" ruszyłem z impetem razem ze znanym już Grześkiem Łuczko w kierunku Mety.  Plan był taki, żeby biec za pacemakerem (gościu z balonem, który biegnie dokładnie na konkretny czas, w naszym przypadku 1h 30min) do połowy, a potem ruszyć z kopyta tak, żeby te 2-3 minuty pobiec szybciej drugą połówkę. W między czasie dobiegł nas Bela, który spóźnił się na start, ale że chłopak mocny jest niesłychanie to naszym tempem mógłby biec tyłem (co czasem zresztą robił). Zgodnie z planem po połowie ruszyłem szybciej w towarzystwie Beli, bo Grzesiek się gdzieś zapodział. Bela swoją klatą osłaniał mnie od morderczego wiatru prosto w twarz (tzw.mordewind),  a ja patrząc tylko na jego skarpetki cisnąłem ile się da. 16 kilometr i Bela pobiegł w siną dal, a ja zostałem sam na sam z mordewindem. Dawałem sobie jeszcze zmianę z pewnym łysawym gościem, ale czułem, że zapasy energii ulegają znacznemu deficytowi.
2 kilometry przed meta, kiedy powinienem zacząć finiszować czułem , że już pary mi brakuje. Spiąłem pośladki i jeszcze kogoś dałem rade wyprzedzić, ale to pewnie dlatego że prawie stał w miejscu. Czas na mecie (oficjalny) 1h29min15sek. Tym razem nie mam mroczków przed oczami, ale dyszę ciężko.
Chwile za mną jest gościu z balonem (moja taktyka się nie powiodła), Grzesiek jest kilka minut potem a dalej kolejne znajome twarze. Magda co biega z nami w środy. Ludzie ode mnie z roku. Przybiega w końcu Aga (zaraz za wielką grubą babką), potem jest też Piekarz z Avany, Michał z KW Warszawa i kilku innych jegomości. Na rolkach przyjechali też specjalnie z Dąbrowy, Polly z Elvisem. Także bardzo wesoły poznański weekend:)

Po wielu przemyśleniach stwierdzam, że czas mam kiepski, bo: nie wypocząłem po On-sighcie, wiało mi w twarz, niezaaklimatyzowałem się jeszcze do wyższej temperatury (było ponad 20 stopni) no i "coś chciało ze mnie wyjść" i walczyłem bardzo żeby nie wyszło...

dzięki Bela za pociągnięcie mnie przez kilka kilometrów z najgorszym miejscu!
Zrobiliśmy sobie z Aga i Grześkiem plan treningowy, jak wyjdzie chociaż jego cześć to będziemy niezniszczalni!:)
p.s.może będą jakieś dodatkowe zdjęcia potem

3 komentarze:

  1. te twoje kupy podczas biegania oraz brak restu po wcześniejszych zawodach to już powoli taka tradycja! zastanawiam się czy na urodziny nie sprezentować ci koszulki z forest'owym napisem "shit happens" :-)))) tak czy siak gratulacje!
    B.P.

    OdpowiedzUsuń
  2. Podpisuje się jak wyżej.A tak ogólnie to uzupełnianie węglowaodanów w Fastfoodach to jest godny sposób by go opatentować.Ja bym jeszce zjadł ogórki kiszone,zapił śmietaną i miał byś taki odrzut jak rakieta,że zawodnicy z Etipii padliby plackiem ( ze smrodu)-:)-:).Tak czy siak "szacun'
    TT

    OdpowiedzUsuń
  3. To jest rada bezpłatna - w takim przypadku jak ten opisany powyżej należy wykonać kilka przysiadów; ponieważ był wiatr to chyba uniknąłbyś wykluczenia z wyścigu.
    DW

    OdpowiedzUsuń