Są takie momenty, że wszystko wydaje
się być przeciwne do podjętej wcześniej decyzji. Pogada się
psuje. Dzień krótki. Tempo słabe. Do tego Damianowi spadł kask.
Urobiliśmy już 8 wyciągów, jesteśmy przygotowani na biwak, ale
czuje jednak, że nie powinniśmy się dalej pchać. Wycof. Nie
zdarza mi się często, ale nie można lekceważyć „intuicji”.
Cokolwiek to znaczy.
Tym razem wyjazd w Alpy miał być
szybki. Jeden cel -wielki klasyk masywu Mont Blanc - filar
Gervasutiego. Nieśmiertelną Toyotą ruszyłem z Poznania zbierając
chłopaków z Wrocka - Damiana z którym byłem na Cassinie oraz Kubę
który akurat szukał transportu do „szamoniowa” ) .Po jeździe
bez przerwy lądujemy w środku nocy na parkingu w Chamonix.
Kolejny dzień ogarniamy brakujące
zakupy jedzeniowe, szwędamy się po mieście jak po krupówkach
gapiąc się w witryny i zaglądamy do biura przewodników dowiedzieć
się coś o warunkach w górach. Nie wygląda dobrze. Ponoć bardzo
zimno jak na wrzesień i dużo śniegu. Zważywszy, że liczyliśmy
na słoneczne wspinanie w czerwonym granicie to trochę nas to
zmartwiło. Pod wieczór bierzemy ostatnią kolejkę na Auguille du
Midi i przy zapadających ciemnościach rozbijamy namiot na lodowcu
poniżej schroniska Cosmique. Akurat helikopter ratuje jakiegoś
zabłąkanego wspinacza, który źle skończył drogę Rebufatta na
południowej ścianie Midi. Jutro chcemy sami ją sprawdzić.
Noc zaskakująco bez żadnych
problemów, mimo że z reguły po tak szybkiej wizycie na tej
wysokości, głowa pęka mi z bólu. Idziemy na rekonesans pod ścianę
południowo-wschodnią Mont Blanc du Tacul. Główna ścieżka w
dolinie nawet wydeptana, ale podejście pod sam filar musimy torować.
Ściana robi wrażenie, ale okazuje się, że wcale nie jest zawalona
śniegiem. Wręcz przeciwnie. Budzi to nasze nadzieje. Wielką
szczelinę omijamy prawą stroną w przeciwieństwie do schematu
Biszona, który zeskanowaliśmy sobie z „GÓR”. Wejście w drogę
jest dużo niżej niż wszystkie stare schematy Pioli i inne opisy
które znalazłem. Wyraźnie widać po szarych skałach, że lodowiec
obniżył się o dobre 60-80 metrów! Początek drogi wygląda hardo,
ale wydaje się, że można obejść go kawałek po lewej kuluarem ,a
potem półkami do pierwszego stanowiska. Wracamy około 14 do
namiotu i szybko próbujemy wbić się na wspomnianego Rebufatta.
Droga wygląda pięknie. Start również kilka metrów niżej niż
wskazują topo. Po godzinie walki Damian wycofuje się nie mogąc
znaleźć dojścia do pierwszego stanu... potem okazuje się, że
mała półka i rysa była niewidoczna zaraz za przełamaniem ściany.
Szkoda.
Wieczorem dochodzi Kuba z partnerem i
namawiamy ich na wspólny wspin na Gervasuttim.
Czasem mam takie uczucie, że nie
powinienem czegoś robić mimo że właściwie nie ma ku temu
przesłanek. Rzadko mi się to zdarza, ale jednak ciężko pozbyć
się tego uczucia. Obudziliśmy się chyba o 5 rano i od samego
początku towarzyszyło mi to uczucie. Póki nie ma powodów
postanowiłem się nie przejmować i wbić w ścianę mimo to.
Jest bardzo zimno, chociaż słońce
wyszło już zza horyzontu. Zaczynamy trochę za późno tym bardziej
jak na wrzesień. Obchodzimy dolne trudności naszym wariantem.
Pierwsze 3 wyciągi bierze Damian, kolejne ja i tak na zmianę. Z
ciężkim plecakiem na drugiego wspina mi się fatalnie. Czwórkowe
trudności wymagają większego skupienia niż zwykle. Chłopaki
zawracają po pierwszym wyciągu. Trzeci wyciąg zaczyna się krótkim
trawersem do płytkiego komino-zacięcia. Damian bierze blok, a ja na
drugiego również nie daje rady przejść tego miejsca w ciągu.
Kurde co jest? Raptem V, może V+ a tu takie jaja. Potem łatwiej,
idziemy częściowo filarem mijając płaty śniegu, aż do
ewidentnego zacięcia idącego po lewej stronie filara. Na jednym ze
stanowisk Damian próbuje zdjąć buffa i spada mu kask, lekko
zsuwając się z półki leci do podstawy ściany. To jest chyba ten
ewidentny znak do odwrotu.
Wspinamy się jeszcze dwa wyciągi do
przewinięcia na drugą, ciemniejszą stronę filara. Nie wygląda
nawet źle, ale godzina na zegarku ostudza nasz zapał. Czasem trzeba
dać za wygraną, szczególnie jak „wszystkie znaki na niebie i
ziemi” już wyraźnie wskazują w którą stroną trzeba iść.
Wycof.
![]() |
dolna część drogi. zaznaczone pierwsze 3 stanowiska |
Szybkimi zjazdami docieramy do podstawy
ściany. Kask Damiana, który leży wprost pod naszymi nogami chyba
tylko czekał na znalezienie. Zawsze szuka się jakiegoś
potwierdzenia decyzji i czasem nawet takie absurdalne rzeczy jak
leżący na ziemi kask jest dla mnie tym potwierdzeniem.
Nie dowiem się już czy był sens się
wspinać dalej czy nie, ale wiem, że na Gervasuttiego trzeba wrócić.
I trzeba go zrobić w jeden długi letni dzień.
Kolejnego dnia schodzimy i od razu
ruszamy w podróż powrotną do Poznania. Chciałoby się napisać -
wyjazd nieudany. Ciężko znaleźć pozytywy, ale już nie jeden
mądry powiedział, że uczymy się na własnych błędach.
Ostatecznie zdobyliśmy cenne doświadczenie, nic nam się nie stało
i jednak lepiej spędzić weekend marznąć pod namiotem w Alpach niż
z piwem w ręku i dziewczyną u boku. Czyż nie? ;)